W systemie podatkowym brakuje reguł. To pożywka dla populizmu [OPINIA]

22 godziny temu 15

Opinia Piotra Soroczyńskiego, głównego ekonomisty Krajowej Izby Gospodarczej, powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To format dyskusji na ważne, ale kontrowersyjne tematy społeczne i ekonomiczne. W 13. edycji Ringu debatujemy o tym, czy rząd mógłby sobie obecnie pozwolić na podwojenie kwoty wolnej od PIT lub inną obniżkę podatków, np. zwolnienie z PIT rodzin z co najmniej dwójką dzieci, co proponuje prezydent-elekt Karol Nawrocki. Równolegle publikujemy opinie dra Jakuba Rybackiego z Akademii Leona Koźmińskiego oraz prof. Krzysztofa Piecha z Uczelni Łazarskiego. Wprowadzeniem do dyskusji była sonda na temat polityki fiskalnej wśród blisko 50 ekonomistów.

W rzeczywistości społeczno-gospodarczej stoi przed nami bardzo wiele wyzwań. Wyzwania mają do siebie to, że wymagają zazwyczaj sporych środków – zarówno tych policzalnych (bo finansowych), jak tych i nie mniej poważnych, ale trudniej uchwytnych w liczbach (bo organizacyjnych). Nie miejsce tu by prezentować pełną listę tych wyzwań, ale wystarczy wymienić zalewie kilka najbardziej oczywistych, aby uzmysłowić szerokiej publiczności, że łatwo nie będzie.

Obronność i odporność państwa: na tę pierwszą wydawać powinniśmy kilka razy więcej niż do niedawna, a na drugą pewnie kilkadziesiąt razy więcej. Zdrowie: bardzo pokaźne już dziś wydatki powinny wyraźnie wzrosnąć. Transformacja energetyczna i wszystkie inne przyjemności związane z naszymi zobowiązaniami w zakresie dbałości o środowisko: tu niezbędne środki również okażą się wielokrotnie większe niż wydatkowane dotychczas. A do tego dochodzą sprawy społeczne, stymulacja dzietności, mieszkalnictwo, przygotowania na starzenie się społeczeństwa…

Już teraz wydatki publiczne rozpędziliśmy tak, że coraz więcej jest "na krechę" - czyli bez stosownego pokrycia w zwiększonych dochodach. Z zadłużaniem zaś nie wolno przeholować, bo po pewnym czasie - mimo nawet przyzwoitych dochodów - nie możemy nic zacnego z tych dochodów sfinansować, bo zdecydowanie za dużo z nich przeznaczamy na spłacanie odsetek od wcześniej pożyczonych pieniędzy.

Podatki rosną, choć tego nie widzimy

Co zabawne, ostatnie nasze wydatki ponad stan wcale nie oznaczają, że nie sięgamy coraz głębiej do kieszeni obywateli. Sięgamy – niech wszyscy nieprzekonani zobaczą, co w ostatnich latach zadziało się ze stosunkiem zbieranych w kraju obciążeń podatkowych i składkowych do PKB. Nie trzeba być specjalnym dinozaurem, by pamiętać statystyki w okolicach 32-33 proc., gdy dziś doszliśmy do 36 proc. W szerokiej dyskusji publicznej nie jest to temat specjalnie poruszany, bo z pozoru wydaje się, że w głównych podatkach nic aż takiego się nie dzieje. Nawet całkiem niedawno cieszyliśmy się wyraźnymi ulgami w PIT, a dziś dyskutujemy o kolejnych.

Owszem gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że jakoś tak na mniej nas stać niż niegdyś, bo tych obciążeń jest więcej. Gdy dobrze się sprawie przyjrzeć, to okazuje się, że sporo tego dodatkowego obciążenia robią wszelkie daniny prośrodowiskowe, znacząco zwiększające koszty wytwarzania (nakładane między innymi na korzystanie z wody, gospodarkę odpadami, wykorzystanie energii, w tym "opłaty za ciepłe powietrze"). Smakują one budżetowi podwójnie, bo mają też dodatkowy efekt w zwiększaniu zbieranych podatków pośrednich. Zaś największą ich zaletą jest to, że przechodzą bez dyskusji o dodatkowym i nadmiernym fiskalizmie.

A jeśli ktoś już słówko na ten temat powie, to rządzący mogą zawsze zwalić winę na Unię – bo to oni przecież kazali… Szkoda tylko, że daniny te, przez nadmierny koszt produkcji, znacząco obniżają możliwą do realizacji sprzedaż (towar czy usługa są drogie), tak krajową, jak i pewnie jeszcze bardziej zagraniczną. O odkręceniu tych obciążeń wcale nie ma dyskusji, a szkoda – bo byłoby to bardzo efektywne dla finansów publicznych. Większa produkcja i zatrudnienie oznaczałyby w konsekwencji dodatkowe wpływy do budżetu z tytułu podatków.

Na jakie zmiany w podatkach możemy sobie pozwolić?

Czy więc w obecnej sytuacji mogą pojawić się jakieś ruchy obniżające podatki, obiecywane w różnych wariantach przez zdecydowaną większość polityków? Owszem, mogą, ale nie dlatego, że należy spodziewać się poprawy kondycji sektora finansów. Chodziłoby raczej o znaczące przesunięcia źródeł, z których pobierane są podatki. Przykładowo można sobie wyobrazić zwiększenie kwoty wolnej od podatku PIT przy równoczesnym zmniejszeniu ochrony ludności realizowanej w systemie VAT w postaci obniżonych stawek (można podwyższyć te obniżone stawki lub zawęzić objęty nimi zakres towarów i usług). Oznaczałoby to zwiększenie wpływów z VAT. Podobną operację widzieliśmy wszak bardzo niedawno, gdy wprowadzaną ulgę w PIT zrekompensowano równoległym zwiększeniem składki zdrowotnej (patrz akcja "zdrowie").

Która z propozycji obniżania podatków mogła by być najbardziej zasadna? W mojej opinii zwiększenie kwoty wolnej od podatku w PIT. Czemu? Bardzo ważnym źródłem wpływów do budżetu są u nas podatki pośrednie – a w nich zwłaszcza VAT. Ten podatek jest mocno degresywny (zarabiający mało są nim obciążeni relatywnie mocniej niż zarabiający dużo, ponieważ wydają większą część swoich dochodów). W konsekwencji w systemie przewiduje się, że podatek PIT powinien być dla równowagi progresywny (gdzie obciążenie procentowo rośnie wraz z dochodami). Progresywność podatku dochodowego bardzo ładnie poprawia zwiększanie kwoty wolnej od podatku – stąd propozycja, by właśnie to zrobić.

Gdyby można było dodatkowo pomarzyć, to warto by takie zmiany połączyć z wprowadzaniem pewnych reguł stabilizujących system. Być może powinniśmy się umówić na automatyczną waloryzację kwoty wolnej od PIT i poziomu pierwszego progu podatkowego, utrzymując je w jakieś rozsądnej proporcji np. do płacy minimalnej. Można sobie wyobrazić, że kwota wolna od podatku powinna być kalibrowana jako 12 płac minimalnych (dziś byłoby to około 56 tys. zł - red.), a kwota pierwszego progu podatkowego jako 30 płac minimalnych (dziś byłoby to blisko 140 tys. zł - red.). Jeśli od ręki nie można tego zrobić - to powinniśmy się umówić jak będzie wyglądała tu ścieżka dotarcia. Bez takich reguł stabilizacyjnych mamy kłopot, bo administracja zawsze jest zainteresowana podbijaniem inflacji (bo z automatu rośnie VAT, a PIT staje się bardziej dotkliwy) i sprzyja jej wzrostowi na bardzo wiele sposobów.

Wypada też przypomnieć, że administracja co do zasady zawsze chętnie patrzy na zwiększanie obciążeń podatkowych (obojętnie czy na poziomie krajowym czy europejskim). Lubi dużo zebrać, żeby potem opowiadać, jak rozdaje… Oczywiście nie mówi, że najpierw niepotrzebnie zabrała. Administracja w tym wszystkim perfekcyjnie rozgrywa nas, płatników podatków i biorców świadczeń. Każdemu coś obieca (jednym ulgi innym dopłaty), nikomu zaś nie opowie z czego to sfinansuje. Tak zawsze miło posłuchać o Szwajcarach, którzy siadają i dyskutują ile jest pieniędzy, co z tego trzeba opłacić, jak to najzgrabniej podzielić i skąd dobrać, gdy jest taka potrzeba.

Autorem opinii jest Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej

Przeczytaj źródło