Europa z kolei nadal jest podżegaczem wojennym, który chce wciągnąć Rosję w wojnę, której nie zaczęła. Kremlowska propaganda nakręciła się mocno, jak już dawno nakręcona nie była. Dla rosyjskiej dyplomacji spotkanie na Alasce było przełomem i powrotem na salony, z których zostali wygnani ponad trzy lata temu. I choć nadal są traktowani jak pariasi, to jednak rosyjska propaganda pieje z zachwytu.
"Sukces w cztery godziny" — pisała "Izvestia". "Piłka po stronie Trumpa" – komentowała "Parlamentskaya Gazeta". Z kolei "Rossijskaja Gazieta" nie miała wątpliwości, że spotkanie otwiera "nową erę pokoju". W rosyjskiej narracji nie ma miejsca na niuanse. To Putin był "mistrzem sytuacji", a Trump — politykiem, który wreszcie musiał uznać argumenty Kremla.
Takie komentarze nie powinny dziwić. Kremlowskie media od dawna funkcjonują w rytmie propagandowego automatu, gdzie każde posunięcie rosyjskiego prezydenta staje się sukcesem, każdy gest strony amerykańskiej jest z kolei odbierany jako przywrócenie Moskwie należnej pozycji. Tym razem maszyna zadziałała bezbłędnie. Telewizja Rossija 1 mówiła o "triumfie Putina" i zapewniała, że "najgorszy okres od czasów zimnej wojny jest już za nami". Rosyjscy dziennikarze powtarzali, że świat musi się liczyć z Rosją, a USA porzuciły politykę "strategicznej porażki" Moskwy.