Kiedy córka poszła do podstawówki, mieliśmy zawodowo bardzo intensywny czas – wspomina Agnieszka M. z Warszawy, mama dwójki licealistów, Ady i Tomka. – Czasami mogłam wyjść z pracy wczesnym popołudniem, ale często musiałam zostawać nawet do północy, taki był charakter mojej pracy. Mąż z kolei pracował codziennie do wieczora i nie mógł odbierać córki ze szkoły. A szkoła była za daleko, żeby siedmiolatka wracała z niej sama. Trzeba było też odebrać syna z przedszkola – dodaje.
Razem z mężem zdecydowali, że nie dadzą sobie rady bez pomocy. Babcie mieszkały zbyt daleko. – Kolega z pracy zarekomendował mi pewną panią, która szukała pracy. Dzięki niej byliśmy spokojni, że Ada i Tomek bezpiecznie docierają do domu, jedzą domowy obiad, że przygotują sobie wszystko na kolejny dzień. Pani Zosia czasami zostawała z dziećmi w weekendy, a my wtedy po raz pierwszy od dawna mogliśmy gdzieś wyjść sami. A Ada i Tomek ją uwielbiali – mówi Agnieszka.