Żaden dyktator nie śpi spokojnie. Putin też się boi. "Nie ufają nawet rodzinie"

1 dzień temu 75
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Kto stęsknił się za serialem "House of Cards" – pokazującym kuluary walki o władzę w Wielkiej Brytanii i USA – powinien prześledzić dzieje sukcesji w republikach poradzieckich.

W "grach o tron" na terenie poradzieckim jest wszystko, co znalazło się we wspomnianym serialu: zacięte walki polityczne, zdradzający kochankowie i kochanki, zabójstwa i narkotyki.

Każdy z przywódców krajów poradzieckich (wyłączając te demokratyczne, czyli Litwę, Łotwę, Estonię) zastanawia się, komu mógłby powierzyć schedę. Najlepszym sposobem oddania władzy jest przekazanie jej w ręce kogoś z najbliższej rodziny bądź z najbliższego otoczenia i zarządzanie z tylnego siedzenia. Ponieważ wschodnioeuropejscy watażkowie mają krew na rękach i ogromny majątek (zdobyty oczywiście w nielegalny sposób) oddając władzę, chcą zabezpieczyć własne bezpieczeństwo. Ze swoimi następcami pragną zawrzeć więc umowę: prezydentura za gwarancję nietykalności.

Taka idea przyświecała Borysowi Jelcynowi. Kiedy ćwierć wieku temu, w sylwestrową noc 1999 r. przekazywał on kremlowski tron Władimirowi Putinowi, był schorowany (cierpiał m.in. na dolegliwości kardiologiczne i alkoholizm) oraz zmęczony. Chciał udać się na polityczną emeryturę. Podobnie Leonid Kuczma, który sprawował władzę w Ukrainie przez prawie dziesięć lat (1994–2005). Kuczma liczył, że zastąpi go – bliski mu kulturowo i politycznie – Wiktor Janukowycz. Te plany pokrzyżowała pomarańczowa rewolucja. Większość poradzieckich przywódców jednak niechętnie oddają swoje stanowiska. Raport na ten temat opublikowało niedawno Radio Swoboda, a pretekst do podjęcia tematu dał Aleksander Łukaszenka, który przedłuża swoje kadencje w nieskończoność i niedawno został prezydentem po raz siódmy.

Przeczytaj źródło