Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Nazajutrz po wyborach PZPN wiceprezes ds. organizacyjno-finansowych opowiedział nam:
- o kulisach wyborów;
- przegranej dotychczasowych wiceprezesów;
- swojej pozycji w PZPN;
- rozprawie z krzywdzącymi stereotypami;
- łódzkiej kolonii w zarządzie;
- kulisach wyboru selekcjonera.
Przemysław Iwańczyk: Czy mam przyjemność rozmawiać z kardynałem Richelieu polskiego futbolu?
Adam Kaźmierczak: Zaczyna pan grubo.
Był pragmatykiem, który bezwzględnie dążył do celu. Umiał wykorzystywać konflikty i układy do ich realizacji. Mnie się zgadza.
A ja wolałbym uniknąć takich porównań, bo ocena tej postaci nie jest wcale jednoznaczna. Za daleko.
Przemawia przez pana skromność. Opinia jest jednomyślna, że to pan jest największym wygranym poniedziałkowego zjazdu wyborczego PZPN.
Największym wygranym jest Czarek Kulesza, który został wybrany na kolejną kadencję prawie setką głosów. Owszem, brak kontrkandydata stanowił pewien handicap, ale wynik i tak jest imponujący. Może z polską piłką nie jest aż tak źle, jak wszyscy o tym mówią. W wyborach wcale nie chodzi o to, kto będzie najbardziej wygrany czy przegrany. Rzecz w tym, by na czele związku znaleźli się ludzie, dla których być może partykularny interes jest ważny, ale interes polskiej piłki jeszcze ważniejszy. Mam nadzieję, że nowo wybrany zarząd będzie działał tak, by wspólny cel, a jest w nim niewątpliwie poprawa pozycji piłki reprezentacyjnej i klubowej, był celem nadrzędnym. Optymistyczne jest to, że mamy w zarządzie przedstawicieli dziewięciu związków wojewódzkich i ośmiu przedstawicieli klubów. Co za tym idzie, i na jednych, i na drugich spoczywa teraz odpowiedzialność za kierunek, w jakim to wszystko idzie. W tej sytuacji niemożliwe jest również, by jedni drugich beznamiętnie atakowali. Nie mogą tego zrobić zwłaszcza przedstawiciele piłki profesjonalnej, bo byłby to atak na samego siebie.
W idealnym świecie, a mam na myśli 18-osobowy zarząd, zachowany byłby parytet.
Jeśli przyjmiemy, że Czarek Kulesza wywodzi się ze środowiska klubowego, to właśnie mamy do czynienia z taką sytuacją. A że głos przewodniczącego liczy się podwójnie, można mówić o tym, że to kluby mają w tej chwili przewagę w zarządzie PZPN.
Mówi pan o interesie polskiej piłki i za chwilę do tego przejdziemy, ale nie ucieknie pan od tego, że zajęte w poniedziałek przez pana stanowisko wiceprezesa ds. organizacyjno-finansowych, jest posadą szarej eminencji. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy obecny prezes nie będzie mógł kandydować w kolejnych wyborach.
Temat kolejnych wyborów, mówię to zupełnie szczerze, ma znaczenie marginalne lub nie ma znaczenia wcale. Przynajmniej dla mnie. Jeśli ktoś wyobraża sobie, że następnego dnia po wyborach rozpoczyna się następna kampania, a co gorsza koledzy z zarządu będą do tego podchodzić w taki sposób, niedobrze to wróży działaniu naszego szacownego gremium. Dziś wszyscy powinni skupić się na największym problemie. Już żeby nie wybiegać za daleko w przyszłość, nie dyskutować o strategii i kierunkach rozwoju, najistotniejszą sprawą jest wybór nowego selekcjonera i przygotowanie pierwszej reprezentacji do jesiennej batalii, której stawką będzie awans na mundial. Trzeba wiedzieć, że cokolwiek byśmy nie zrobili, i tak będziemy oceniani przez pryzmat wyników pierwszej reprezentacji. Bądźmy realistami, celem minimum i maksimum zarazem jest zajęcie drugiego miejsca w grupie i zapewnienie sobie udziału w barażach. Dwie dotychczasowe takie potyczki, na mundial i ostatnie Euro, zakończyły się powodzeniem. Mam nadzieję na potrzymanie tej serii, że pojedziemy na mistrzostwa świata, a wtedy wszystkim będzie żyło się lepiej.
Jest pan znakomitym politykiem. Nie zadałem jeszcze pytania o plany stricte piłkarskie, a pan już odpowiedział, unikając wcześniejszych kwestii. Wrócę do zjazdu i zapytam wprost: czy z wymianą najważniejszych wiceprezesów taki był plan?
Nie.
Na pewno?
Nikt nie zakładał scenariusza, który ziścił się na sali obrad. Miałem okazję uczestniczyć we wszystkich wyborach od 2012 roku i takiej sytuacji sobie nie przypominam. Nawet dziś rozmawiałem z Michałem Listkiewiczem, który ma trochę dłuższą historię udziału w walnych zjazdach w rozmaitym charakterze i też nie był w stanie przypomnieć sobie podobnych wydarzeń. Nieuzyskanie wymaganej większości przez trzech rekomendowanych wiceprezesów wskazanych przez Czarka Kuleszę, to ewenement. Lata temu było powtórzone głosowanie i wymiana kandydata, ale chodziło wówczas o jednego, a nie trzech. Zawsze była rywalizacja o fotel prezesa, ale później wybór członków zarządu i komisji rewizyjnej przebiegał z reguły bezkonfliktowo. Tym razem było dość nerwowo, co zresztą było widać po zachowaniu niektórych kolegów. Zresztą proszę zwrócić uwagę na liczne przerwy, niektóre wydłużające się z kwadransa nawet do 40 minut. Sam też straciłem upływ czasu. Już to pokazuje, że mieliśmy do czynienia z sytuacją, której nikt nie był w stanie przewidzieć, a tym bardziej zaplanować czy wyreżyserować.
Cezarego Kuleszę środowisko nie docenia, a to przecież bardzo sprawny polityk, który mógłby przeprowadzić manewr wymieniający najbliższych współpracowników przy zachowaniu wobec nich pełnej lojalności.
Idzie pan za daleko w tym scenariuszu. Znając relacje Czarka zwłaszcza z Henrykiem Kulą i Mieczysławem Golbą, nie zakładam, by zrealizował taki pomysł.
A jak naprawdę było z panem – tylu samo uważa, że był pan sojusznikiem władz, tylu samo twierdzi, że był pan cichą opozycją.
Jestem zawsze lojalny wobec środowiska, dla którego pracuję, i co do tego nikt nie powinien mieć jakichkolwiek wątpliwości. Kwestia jest inna; czy zawsze zgadzam się z tym, co realizują poszczególni liderzy związku. Jak mnie pan zna, nie poddaję się beznamiętnie nurtowi i kiedy mam wyraźne zdanie na jakiś temat, po prostu je artykułuję. Czy to wszystkim się podoba Podejrzewam, że nie. Stąd brały się opinie, nawet takie słyszałem, że Kaźmierczak grał przeciwko prezesowi Kuleszy. Nie. Stanowczo nie!
Chciał pan być drugim po bogu?
Nie.
Ale pan nim został. Trochę dziwię się pańskiej powściągliwości, bo przecież wiceprezes ds. organizacyjno-finansowych to największy prestiż, największa realna władza, dysponowanie gigantycznymi środkami PZPN. Jakie wady?
Tak, to wszystko prawda, jak i prawdą jest to, że każdy działacz gdzieś na końcu myśli o tym, by pełnić jak najwyższe funkcje w strukturze. Przeszedłem całą ścieżkę od szeregowego pracownika wojewódzkiego związku poprzez przewodniczącego komisji w PZPN, wiceprezesa federacji, itd. Powolutku dochodziłem do tych najbardziej zaszczytnych funkcji i nie mam najmniejszych obaw, że woda sodowa uderzy mi do głowy, zachłysnę się władzą. Moja czteroletnia działalność wiceprezesa ds. piłki amatorskiej, relacje z prezesem Kuleszą i szereg innych miejsc oraz spraw potwierdzają, że nie jestem chory na władzę czy tytuły. Wystarczy mi zaufanie prezesa i ludzi, z którymi pracuję na co dzień.
Wracam do wyborów. Zasłużyli trzej wiceprezesi – Henryk Kula, Mieczysław Golba i Maciej Mateńko – by zmienić ich na stanowiskach?
Nie chciałbym się wypowiadać na temat kolegów, z którymi spędziłem mnóstwo czasu. Z Mietkiem funkcjonowałem od 2016 roku, Heńka znam dużo dłużej. Cóż, taka ocena delegatów. Czy słuszna? Ja na nich zagłosowałem, większość sali zrobiła inaczej.
Obszarem mocno dyskutowanym zwłaszcza w okresie wyborczym jest szkolenie. Czego spodziewa się pan po Sławomirze Kopczewskim?
Mam nadzieję, że zmiany w tym obszarze nie ograniczą się jedynie do zmian personalnych. Najgorsze, co może się wydarzyć, to wymienić X na Y i czekać efektów, nie robiąc nic więcej. Nie ukrywam, że wiążę z tym obszarem bardzo duże nadzieje, ale od razu dodam, że mam świadomość złożoności i długości procesu. Duże nadzieje wiążę także w związku z umową z Double Pass [firma konsultingowa wspierająca kluby i federacje w zakresie szkolenia – red.]. Byłem zdziwiony, kiedy usłyszałem, że kooperacja z tą firmą była przygotowana już dziesięć lat temu, ale nic w związku z tym się nie wydarzyło. Przecież to okres dwóch i pół kadencji. Więc jeśli pada pod naszym adresem, że niewiele zrobiliśmy w zakresie szkolenia, to ja pytam, co się działo wcześniej. W tym roku wyglądało to gorzej, ale w roku ubiegłym mieliśmy wiele sukcesów w piłce młodzieżowej. Więc tym większą mam nadzieję na współpracę z Double Pass. Skoro firma ta jest w 131 krajach, a efekty jej pracy są bardzo wymierne, to nie pozostaje nic innego, jak czekać, że przez cztery lata naszej współpracy wydarzy się wiele dobrego. Czekać na diagnozę problemów, z którymi boryka się polskie szkolenie klubowe, ale i atuty, jakie bez wątpienia mamy. Jeśli zbierzemy to w całość, wdrożenie procedur będzie dużo łatwiejsze i efektywniejsze.
Kończąc już temat wyborów, Łódź mocno je wygrała. Pan najważniejszym wiceprezesem, w zarządzie jest też Marcin Janicki, nowy prezes ŁKS, w komisji rewizyjnej Tomasz Salski…
Tak, zyskaliśmy, ale tylko poprzez transfer Marcina do łódzkiego klubu ogłoszony zresztą zaraz po wyborach. Ale nie traktujmy Marcina jako łodzianina. Najpierw musi zapoznać się z topografią miasta, żeby łodzianinem w ogóle się poczuć. Kompetencyjnie to doskonały transfer, najlepszy ze strony ŁKS w tym okienku transferowym. Jeśli Marcin znajdzie trochę czasu, chętnie skorzystam i zagospodaruję go w strukturze Łódzkiego Związku Piłki Nożnej. Powtórzę: na rynku prezesów polskich klubów Marcin zajmuje bardzo wysoką pozycję.
Martwi pana, jak polska piłka i ludzie w niej działający są postrzegani?
To jeden z tych obszarów, które niewątpliwie trzeba ulepszyć. Cokolwiek byśmy nie zrobili, to w dalszym ciągu jest to tylko reakcja na wydarzenia, które następują bez odpowiedniej kontroli. Powinniśmy odwrócić zależność – pokazywać rzeczy, z którymi borykamy się na co dzień, żeby uniknąć gaszenia pożarów. Problemy będą zdarzały się zawsze, nie robi błędów ten, kto nic nie robi. I dotyczy to każdej organizacji. Ale problemy te w odbiorze innych nie mogą być większe niż wszystko to, co robimy dobrze. Brakuje nam komunikacji ze światem zewnętrznym, pokazania projektów, działań wykonywanych na co dzień. PZPN to duże przedsiębiorstwo, ponad 200 zatrudnionych na etatach osób, prawie półmiliardowy budżet. Trzeba to wszystko ogarnąć tak, by spożytkować wypracowane środki we właściwy sposób, dystrybuując je do właściwych miejsc, które tego wymagają. To się dzieje, ale ludzie naszej szerokiej piłkarskiej struktury dowiadują się o wszystkim dopiero podczas prezentacji na walnym zjeździe. Tak nie powinno być. Rozmawiam z działaczami terenowymi, oni naprawdę nie wiedzą, co dzieje się w PZPN. To jest niedobre, mówię otwartym tekstem, będziemy to zmieniać.
W poprzednim pytaniu chodziło mi również o nieco krzywdzący stereotyp, że wszyscy ludzie działający w piłce to beton w słabo skrojonym garniturze…
Wracamy do przekazu, a ja proponuję, żeby pokazać pesele wszystkich członków zarządu i skonfrontować to z krzywdzącym stereotypem panów funkcjonujących w piłce od 40-50 lat. W zarządzie jest obecnie 33-letni Bartek Ryt. Łukasz Czajkowski jest przed czterdziestką. Tomek Lisiński i Marcin Janicki to również młodzi ludzie. Dalej Wojtek Cygan, itd. Łączy ich również to, że są na początku tzw. działaczowskiej kariery. Już to pokazuje, jak bardzo zmieniamy się jako PZPN. A niestety, przekaz jest zupełnie inny i wracam tym samym to problemu, o którym mówiłem wcześniej. I to powinno nas zdeterminować do działania zwłaszcza w pierwszym okresie. Żeby nastąpiła rzeczywista zmiana wizerunku PZPN. A ja będę mówił już teraz: nie, nie rządzi beton, ludzie przyspawani do stołków!
Nie możemy skończyć rozmowy bez wątku o selekcjonerze. Jest to oczywiście prerogatywa prezesa, ale czy nie szersze gremium powinno podyskutować na temat tego wyboru?
Patrzę na to nieco inaczej. Wybór ten będący wyłączną kompetencją prezesa należy czytać w ten sposób, że prezes nie musi poddawać tej kandydatury pod głosowanie zarządu. Ze swojej perspektywy powiem, że o działaniach prezesa Kuleszy wiedziałem. Nie mam kompetencji, by oceniać, czy dany kandydat jest bardzo dobry, dobry czy zły. Od tego są fachowcy i jestem przekonany, że takie same rozmowy trwają teraz.
Teraz będzie musiał się pan włączyć z nieco innej strony poprzez ustalenie pensji dla trenera. Ile jesteście w stanie wydać?
Tyle, ile będzie potrzeba. Jeśli ktoś zagwarantuje, że przychodzi selekcjoner, a on zapewni awans na mundial, to nie będziemy żałować środków. Proszę też pamiętać, bo to taki trochę mit, że my na udziale w dużych imprezach jako federacja mocno zarabiamy. Są to spore pieniądze, ale nam chodzi o prestiż, udział w wielkiej imprezie, która pozwoli nam lepiej poruszać się na rynku sponsoringowym. Chodzi przede wszystkim o kibiców, dla nich przecież robimy piłkę.
Polsat Sport