"Together" przeraża, intryguje i zadaje trudne pytania. Na czym polega fenomen tego horroru?

3 dni temu 8

Reżyserski debiut Michaela Shanksa, który ma 90 proc. pozytywnych recenzji na platformie Rotten Tomatoes, nie poprzestaje tylko na byciu angażującym body horrorem. Świeże spojrzenie na modną ostatnio konwencję zderza z elementami nadprzyrodzonymi oraz refleksjami nad kondycją współczesnych związków. To pozycja obowiązkowa dla odważnych singli i wątpiących par.

Operacje plastyczne z wykorzystaniem zaawansowanego technologicznie sprzętu potrafią zmienić człowieka nie do poznania i nadać mu zupełnie nową tożsamość. Roboty osiągają coraz większą sprawność w imitowaniu głosu, mimiki i zachowań konkretnej osoby. Zaczynają częściej gościć nie tylko w halach produkcyjnych i biurach, ale także w domach czy łóżkach. Zmiany zachodzą także w przestrzeni wirtualnej. Jeśli tylko zechcemy, możemy stworzyć swojego hiperrealistycznego awatara, który będzie komunikować się z cyfrowymi kopiami naszych bliskich i znajomych.

TOGETHER

TOGETHER Foto: Materiały partnera

Body horror znakiem czasów

Te i inne przejawy technologiczno-społecznego rozwoju niewątpliwie ekscytują. Coś, co w przeszłości nie śniło się największym futurologom, zaczyna być codziennością. Jednocześnie tak szybkie tempo przemian rodzi uzasadnione obawy. Czy dziś, w XXI wieku, możemy być pewni relacji z naszymi ciałami? A co, jeśli w pewnym momencie stracimy nad nimi kontrolę?

Na gruncie takich lęków, ale i nieustannych rozważań nad istotą piękna i jego wyidealizowanych wyobrażeń, do łask wrócił body horror. To powstała w latach 70. odmiana horroru stawiająca na pierwszym planie przemiany ludzkiego ciała. Wybierający tę konwencję twórcy chętnie wykonują na nim eksperymenty i modyfikacje. Same filmy takie jak oscarowa "Substancja" Coralie Fargeat, "Mięso" Julii Ducournau albo "Niedosyt" Carlo Mirabelli-Davisa poddają tym samym w wątpliwość pozornie ugruntowaną relację z tym, co fizyczne. Śmiało igrają z wizualnością, wystawiając widzów na widok deformacji, brzydoty i ludzkich wydzielin.

TOGETHER

TOGETHER Foto: Materiały partnera

Metafora wywołująca dreszcze

22 sierpnia do kin wchodzi kolejna nowość utrzymana w duchu coraz popularniejszego w świecie filmu horroru biologicznego. Powiedzieć, że "Together" debiutującego Michaela Shanksa jest jedną z największych sensacji tego sezonu, to jak nie powiedzieć nic. Film wywołał ogromną furorę zimą na festiwalu w Sundance, gdzie szybko zainteresowali się nim najwięksi dystrybutorzy. Później był prezentowany m.in. na SXSW w Austin, w Sydney i w Locarno. Na branżowych imprezach zdążył już przypaść do gustu krytykom z całego świata. Przez dłuższy czas miał 100 proc. pozytywnych recenzji na opiniotwórczym Rotten Tomatoes, który dziś tylko nieznacznie się zmniejszył i sięga aż 90%. – Łamiący kości, krwawy i obrzydliwy w pełnej rozciągłości, jak na body horror przystało. "Together" dobrze radzi sobie z efektami wizualnymi i stopniowo je wprowadza, czasem w bardzo przewrotny sposób chwali produkcję Christina Newland z "Time Out". – Twórcy ufają, że widzowie zrozumieją metaforę i będą rozkoszować się szczegółami wywołującymi dreszcze wtóruje jej Maxwell Rabb, recenzent "Chicago Reader".

Dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora, czyli Monolith Films, mogliśmy sprawdzić, o co właściwie tyle hałasu. Pierwszy, najogólniejszy, ale może i najważniejszy wniosek? "Together" rezonuje na wielu polach i wpuszcza nieco świeżego powietrza do świata body horroru – nadal gotowego na nowości, ale siłą rzeczy coraz silniej eksploatowanego. Popularny gatunek wchodzi tu w dialog z thrillerem psychologicznym, folk horrorem, a nawet… z komedią romantyczną.

TOGETHER

TOGETHER Foto: Materiały partnera

Razem, nie osobno

Odsłońmy zatem fabularną i wizualną warstwę, siłą rzeczy najbardziej rzucającą się w oczy. Punktem wyjścia całej historii jest wycieczka do lasu głównych bohaterów: Tima Brassingtona i Millie Wilson. Trzydziestokilkulatkowie dopiero co wprowadzili się do przytulnego domu w niewielkiej miejscowości i stwierdzili, że warto bliżej poznać okolicę. Pech chciał, że podczas rzęsistej ulewy spadają do jaskini, gdzie decydują się spędzić noc i przeczekać niesprzyjającą pogodę.

Niestety, rankiem nieoczekiwanie dochodzi do niepokojącego incydentu. Nogi zakochańców są ze sobą połączone lepką, obślizgłą mazią, której nie sposób tak łatwo się pozbyć. Ciąg dalszy zakrawałby już o spojler, ale łatwo się domyślić, że to nie koniec, a dopiero początek większych kłopotów. Michael Shanks zastawia na parę kolejne pułapki, spowijając ich pozornie idylliczny, poukładany świat w coraz większym mroku. Niepokój narasta, bo – niczym w modelowym romcomie – chciałoby się szczęśliwego zakończenia, ale ono raczej chowa się przed kamerą.

Niebezpieczne związki

Żelazną zasadą dobrych filmów jest jasny związek między formą a treścią. Często, jak w przypadku familijnych animacji, bywa oczywisty, innym razem trzeba trochę pogłówkować, o co właściwie chodziło twórcom. Grunt, żeby obie sfery ze sobą współistniały, a nie rywalizowały ze sobą nawzajem. W "Together" udaje się to znakomicie. Klaustrofobiczne kadry Germain McMickinga, budząca grozę ścieżka dźwiękowa Cornela Wilczka i pojawiające się raz za razem jumpscare’y budują napięcie, ale nie robią tego ku efekciarstwu, bez powodu. Tak jak "Substancja" piętnuje kult młodości, a "Skóra, w której żyję" zgłębia motywacje stojące za zemstą, tak pełnometrażowy debiut Shanksa bada, do czego prowadzi współuzależnienie w długoletniej relacji. Obrazoburcze sceny stają się tłem rozmyślań nad granicami bliskości, która odziera z możliwości decydowania o sobie samym.

U Tima i Millie na pierwszy rzut oka wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku. Z rozrzewnieniem wspominają nastoletnie randki. Spijają sobie z dzióbków i raczą się czułymi słówkami. Podjęli ważną decyzję, zamieniając metropolię pełną przyjaciół na miasteczko, gdzie nikogo nie znają. Wystarczy jednak poobserwować ich chwilę dłużej, by zobaczyć, że idealny związek to tylko fasada. Nie podtrzymują go już szczere emocje, tylko rutyna i dudniące w głowie pytanie: Po co przerywać coś, do czego już się przyzwyczailiśmy? Rozstrzygnięcie takiego dylematu wymaga gotowości na konfrontację z trudnymi emocjami, odwagi do tego, żeby powiedzieć o nich drugiej połówce i zrozumienia innej perspektywy. Ekranowym bohaterom tego zabrakło, ale konsekwencji ich decyzji nie przedstawiono w moralizatorskiej formie. Zamiast niej mamy szaloną zabawę gatunkami, która poza skłonieniem do refleksji po prostu zapewni wiele rozrywki.

Kozetka na planie

Smaczku całemu "Together" w tym kontekście nadaje fakt, że pracowały nad nim dwie pary. Ta pierwsza to aktorzy wcielający się w główne role – Alison Brie i Dave Franco. Zobaczyliśmy ich już razem w "Godzinkach" i "The Disaster Artists". W tym przypadku na potrzeby przygotowań do roli musieli jednak zrobić coś więcej – zastanowić się nad tym, z czego zbudowany jest ich związek, i zgrabnie przemycić jego elementy na duży ekran. – U podstaw tej historii leży napięcie między głównymi bohaterami i to nas do niej przyciągnęło. Dzięki naszej relacji mogliśmy naprawdę zaryzykować i zagłębić się w to, przez co przechodzą protagoniści – przekonywał Franco w rozmowie z magazynem "People".

Reżyser horroru utrzymuje, że perspektywa bycia partnerami w realnym życiu nadała pracy aktorów jeszcze większej wiarygodności. – Po prostu mają tę chemię i zażyłość. Myślę, że oglądając film, można poczuć, że łączy ich jakaś historia, której prawdopodobnie nie uzyskamy od ludzi, którzy dopiero co spotkali się na planie przekonuje. W tym samym wywiadzie dla "Variety" Shanks podkreśla, że w trakcie pisania scenariusza myślał o swoim długoletnim związku z Louie McNamarą. Kobieta pomogła w tworzeniu "Together" także bezpośrednio. Pracując w tym samym czasie w firmie produkującej zabawki erotyczne, dostarczyła atrapy genitaliów do sceny, o której… cóż, długo nie zapomnicie.

Brie i Franco oraz Shanksa i McNamarę taki eksperyment z pogranicza wyzwania zawodowego i nieoczywistej psychoterapii z pewnością otworzył na nowe doświadczenia i emocje. Podobnie może być na każdej sali kinowej, niezależnie od tego, czy zasiądą na niej single lubujący się w horrorach, czy pary stroniące od jumpscare’ów. Nie ma co się bać, warto sprawdzić ten fenomen na własnej skórze!

Przeczytaj źródło