Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ostatnie dni w mediach stoją tematyką migrantów. Związany z Robertem Bąkiewiczem Ruch Obrony Granic "patroluje" zachodnie granice Polski, Prawo i Sprawiedliwość -podłapując społeczną panikę - składa projekt ustawy, która ma zakazywać wjazdu do Polski obywateli niektórych krajów. Prawicowi demagodzy zapominają jednak o dwóch rzeczach.
Po pierwsze o tym, że stoimy u progu poważnego kryzysu demograficznego, którego zażegnanie będzie wymagało przyjmowania rzesz migrantów. Po drugie to nie Niemcy, czy też "lewicowa ideologia multi kulti" sprowadza cudzoziemców do kraju. Robią to w większości Polscy pracodawcy borykający się z deficytem pracowników. A problem ten będzie tylko narastał.
W Polsce według danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w 2024 roku odprowadzało składki (a więc było legalnie zatrudnionych) 1,192 mln osób z obcym paszportem. Niemal 790 tys. z nich stanowili Ukraińcy. Koleją narodowością pod względem liczebności byli Białorusini - 135 tys. Następni byli Gruzini (26 tys.), Indusi (23 tys.) oraz Kolumbijczycy (15 tys.). Niestety nie wiemy, jaka jest skala zatrudnienia migrantów na czarno.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Debata o finansowaniu najmłodszych
Twarde dane niewygodne dla demagogów
W sumie szacuje się, że w naszym kraju przebywa około 2,5 mln cudzoziemców. Część z nich pracuje na czarno, część jest bezrobotna, część jest zdezaktywizowana zawodowo (nie pracuje i nie poszukuje pracy). Tę ostatnią kategorię w sporej części stanowią Ukrainki, które uciekły przed wojną do naszego kraju.
Warto tutaj powiedzieć, że aktywność zawodowa Ukraińców i Ukrainek jest wyższa niż aktywność zawodowa Polaków. Z raportu opublikowanego przez BGK wynika, że odsetek Ukraińców aktywnych zawodowo w grupie, która przyjechała do nas przed wojną wynosi 96-99 proc. W grupie "powojennej" jest to około 70-80 proc. W całym polskim społeczeństwie aktywnych zawodowo jest około 60 proc. osób (większość zdezaktywizowanych to studenci oraz emeryci). Ostatnia grupa składająca się na wspomniane 2,5 mln to dzieci.
Zobaczmy, jak wyglądała dynamika przyrostu liczby pracujących migrantów. Otóż w 2015 roku składki odprowadzało 184 tys. osób nieposiadających polskiego paszportu. Przez niecałą dekadę przybyło ich ponad milion. Z kraju, z którego się migrowało, staliśmy się państwem zasysającym "siłę roboczą".
Polska naprawdę się wzbogaciła
Z kilku powodów. Po pierwsze, mieliśmy do czynienia z narastającym na wschodzie kryzysem wywołanym przez Rosję w Ukrainie (przypomnijmy, że początek wojny miał miejsce w 2014 roku). Po drugie, Polska naprawdę się wzbogaciła. Obecnie jesteśmy 20. największą gospodarką świata.
A jeśli chodzi o PKB per capita z poprawką na siłę nabywczą to - według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego - w tym roku prawdopodobnie wyprzedzimy... Japonię. I to nie są żarty. Za kilka lat "połkniemy" takie kraje jak Izrael, Hiszpania, czy Nowa Zelandia. A jeśli nie zwolnimy tempa, to za dekadę zbliżymy się również do Wielkiej Brytanii. To wszystko stanowi sporą zachętę dla setek tysięcy ludzi szukających lepszego życia.
322 tys. zezwoleń na pracę w ubiegłym roku
Chęć poprawienia swojego bytu wpasowuje się w potrzeby polskiej gospodarki. Przy bardzo niskim bezrobociu i kłopotach demograficznych pracodawcy nie bardzo mają skąd "pozyskiwać" pracowników. I to właśnie oni, a nie niemiecka policja, czy lewica spod znaku "Refugees welcome" są głównym motorem zasysającym ludzi spoza polski. Przypomnijmy, że w 2024 roku udzielono 322 tys. tzw. zezwoleń na pracę. Rok wcześniej ta liczba była niższa o zaledwie 2 tys. O tego typu dokument wnioskuje - w imieniu pracownika - pracodawca z Polski, a nie sam cudzoziemiec.
To oczywiście nie oznacza, że do Polski do pracy przybyło w zeszłym roku 320 tys. osób (było ich 65 tys.). Część z zezwoleń nie została "zrealizowana" z powodu na przykład nieotrzymania wizy. Część pozwoleń natomiast dubluje się, ponieważ kiedy cudzoziemiec pracujący w naszym kraju, który chciałby zmienić pracę, musi wystąpić o kolejny dokument.
A ilu migrantów będziemy potrzebowali? Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego wskazuje, że w ciągu dekady potrzebne nam będą nad Wisłą dodatkowe 3 miliony pracowników. To trzy razy więcej niż przyjęliśmy w ostatniej dekadzie. Skąd te wyliczenia?
Jest to symulacja zaproponowana przez ZUS.
"W 2023 r. w porównaniu do 2013 r. udział populacji w wieku produkcyjnym (mężczyźni w wieku 18-64 lata i kobiety w wieku 18-59 lat) spadł z 63,4 proc. do 58,4 proc., a udział populacji w wieku poprodukcyjnym (mężczyźni w wieku 65 lat i więcej oraz kobiety w wieku 60 lat i więcej) wzrósł z 18,4 proc. do 23,3 proc." - stwierdzają analitycy ZUS.
Wspomniane 3 mln wzięły się z prognozy obciążenia demograficznego. Właśnie tyle osób w wieku produkcyjnym powinno się pojawić w naszym kraju, aby do 2035 roku utrzymać poziom obciążenia demograficznego obecnym poziomie.
A co się wiąże z rosnącym obciążeniem demograficznym? System emerytalny staje się coraz bardziej deficytowy. To oczywiście nie oznacza, że ZUS upadnie - taki scenariusz nam nie grozi. Istnieje jednak ryzyko, że będzie trzeba do niego więcej dokładać z budżetu państwa. A te środki będą musiały się brać albo z wyższych podatków, albo z długu, albo z wzrostu gospodarczego.
Oczywiście rosnące obciążenie demograficzne to nie katastrofa. Ale poważny problem, z którym będzie trzeba sobie radzić.
Jeśli nie migranci, to co?
Czy tylko migranci są rozwiązaniem? Nie, w naszej "skrzynce narzędziowej" jest również zwiększanie wydajności pracy. Z drugiej strony nie we wszystkich zawodach da się tę wydajność zwiększać - nie da się mocno podkręcić na przykład pracy pielęgniarek, nauczycieli czy fryzjerek. Kryzys demograficzny będzie oznaczał również coraz mniej rąk do pracy. I choć część tego zjawiska będzie mogła zostać "zalepiona" innowacjami i technologią, to z pewnością nie cała.
Migrantów będziemy więc potrzebować, co do tego nie ma wątpliwości. Obecna atmosfera podsycana przez prawicowych polityków powoduje jednak, że wobec migrantów rośnie nieufność. Znaczna część społeczeństwa w takim klimacie przestaje odróżniać nielegalnych migrantów od migrantów legalnie zatrudnionych - każdy cudzoziemiec staje się podejrzany.
Co to wróży na przyszłość? Nic dobrego - pracodawcy i tak będą ściągać do pracy osoby z innych krajów (ponieważ od pewnego czasu w Polsce z rynku pracy więcej osób odchodzi niż na niego wchodzi - znów demografia), a Polacy - o ile nikt nie zatrzyma tej paniki moralnej - będą migrantom coraz bardziej niechętni.
To jest przepis na pęknięte społeczeństwo - z jednej strony gorzej opłacanych przyjezdnych, z drugiej lepiej opłacanych miejscowych, którzy w sporej części patrzą na migrantów, mówiąc delikatnie, z nieufnością. W takim społeczeństwie nie będzie się dobrze żyć nikomu. Ale prawicowi populiści albo tego nie rozumieją, albo mają to głęboko w nosie. Nie wiadomo, co gorsze.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"