Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Grzegorz Siemionczyk, money.pl: W ciągu 10 lat stopa inwestycji w Polsce wzrośnie z około 17 do 25 proc. PKB. Dzięki temu pod względem PKB na mieszkańca z zachowaniem parytetu siły nabywczej Polska będzie w stanie dogonić Włochy. W tym czasie płace nad Wisłą wzrosną z niespełna 50 proc. do 80 proc. średniej UE, a oczekiwana długość życia zwiększy się o pięć lat. Taką wizję zaprezentowaliście w opublikowanym niedawno raporcie "Czas Polski". To prognozy czy marzenia?
Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao: Gdybyśmy 10 lat temu napisali raport, w którym próbowalibyśmy opisać gospodarkę dzisiaj, to też pojawiałyby się wątpliwości, czy nie jest zbyt optymistyczny, życzeniowy. A okazało się, że ostatnia dekada była dla polskiej gospodarki bardzo udana.
Mieliśmy nieco większą zmienność wyników gospodarczych niż wcześniej, ale mimo wszystko była to historia sukcesu. To, czego spodziewamy się w najbliższej dekadzie, to jest w pewnym sensie przeciąganie trendów, które widać już dzisiaj. O ile nie pojawią się jakieś czarne łabędzie - czego siłą rzeczy przewidzieć się nie da - Polsce nie zabraknie paliwa do rozwoju.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także:
Ekspert: Chiny Polsce bezpieczeństwa nie nie dadzą
Czyli ta świetlana przyszłość to nie jest produkt wyobraźni, tylko coś, czego zalążki już dzisiaj widać w danych?
Tak o tym myślimy. Gdy analizujemy różnie miary rozwoju, nie widzimy, aby Polska wpadała w pułapkę średniego dochodu. Jesteśmy wciąż konkurencyjną gospodarką, która jest w stanie zwiększać swój udział w światowym eksporcie, a w ramach tego eksportu zwiększać udział produktów zaawansowanych technologicznie. Ten proces będzie trwał, ale spodziewamy się, że większą rolę w napędzaniu wzrostu będą odgrywały inwestycje.
W najbliższym czasie będą one wspierane przez KPO, potem przez transformację energetyczną, cyfryzację i automatyzację. Wydaje się też, że będziemy bardziej niż dotąd czerpali z korzystnego położenia geograficznego. W Niemczech szykuje się właśnie duży pakiet fiskalny, który poprawia rokowania tamtejszej gospodarki. Do tego w całej Europie zwiększana będzie produkcja zbrojeniowa, rozwijały będą się związane z tym technologie.
Dotychczas wzrost stopy inwestycji do 25 proc. PKB był raczej postrzegany jako cel, którego osiągnięcie wymaga realizacji jakiegoś programu reform, takiego jak Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR), którą firmował premier Mateusz Morawiecki. Wy uważacie, że inwestycje będą rosły pod wpływem - cytuję p "dziejowej konieczności i realnego zapotrzebowania na konkretne przedsięwzięcia". Naprawdę nie musimy nic robić, nie potrzebujemy żadnych reform?
Planujemy kontynuację tego raportu, w której przedstawimy nasze rekomendacje dla państwa. Ale ogólnie rola polityki gospodarczej w napędzaniu wzrostu nie jest tak duża, jak się powszechnie uważa. Wiadomo, że muszą istnieć odpowiednie ramy instytucjonalno-prawne, aby gospodarka mogła się rozwijać, ale to zapewnia nam członkostwo w Unii Europejskiej.
Np. jeśli chodzi o przedsiębiorczość, mamy bardziej amerykański niż europejski model. Jesteśmy też, jak na naszą część Europy, krajem dużym. Chodzi zarówno o głębokość rynku wewnętrznego, która pozwala firmom skalować działalność, jak i o pulę wykształconych ludzi. Udział osób z wykształceniem technicznym w populacji nie jest w Polsce szczególnie duży, ale pod względem liczby takich osób w regionie wyraźnie się wyróżniamy. To sprawia, że jesteśmy wciąż atrakcyjną lokalizacją inwestycji.
W jakim stopniu ten oczekiwany wzrost stopy inwestycji będzie pochodną wydatków na zbrojenia? Bo wydaje się, że to nie jest akurat ten rodzaj inwestycji, który będzie miał wyraźne przełożenie na poziom życia w Polsce, a jednocześnie będzie pochłaniał zasoby, które moglibyśmy spożytkować lepiej.
W literaturze naukowej jest zgoda, że zbrojenia nie są najbardziej produktywnymi inwestycjami. Ale w naszym scenariuszu to nie one odpowiadają za oczekiwany boom inwestycyjny. Szczególnie, że w pierwszej fazie będziemy głównie kupować sprzęt wojskowy, a nie go wytwarzać. Dopiero później zostaniemy pewnie włączeni w łańcuchy wartości dodanej europejskiego przemysłu zbrojeniowego, do którego płynęły będą olbrzymie pieniądze.
Ale ten wzrost stopy inwestycji, o którym piszemy w raporcie, będzie przede wszystkim efektem szeroko rozumianej transformacji energetycznej, w tym budowy elektrowni jądrowej, masowej termomodernizacji budynków oraz zazielenienia transportu, a także takich projektów jak CPK.
Zbrojenia to nie tylko zakup sprzętu, ale też zwiększanie liczebności wojska. Tymczasem już teraz populacja osób w wieku produkcyjnym kurczy się w tempie około 250 tys. rocznie. Na taki napływ imigrantów, który pozwoliłby zrównoważyć rynek pracy, polskie społeczeństwo nie jest chyba gotowe. Stąd dość powszechne obawy, że się zestarzejemy, zanim zdążymy się wzbogacić. W waszym raporcie w ogóle ich jednak nie widać.
Rzeczywiście, w dziesięcioletnim horyzoncie, o którym piszemy w raporcie, trendy demograficzne za bardzo nas nie martwią. Z kilku powodów.
Po pierwsze, w ostatnich latach mieliśmy przyzwoite saldo migracji, a do tego miała ona specyficzny charakter. Do Polski przyjechało sporo osób z bliskiej zagranicy, często z dziećmi. Oni są aktywni zawodowo i dobrze się integrują.
Po drugie, ciągle mamy przestrzeń do wzrostu poziomu aktywności zawodowej, szczególnie wśród kobiet. Prognozy liczby osób aktywnych zawodowo nie wyglądają więc źle.
Po trzecie, możemy wciąż liczyć na automatyzację wielu procesów w gospodarce. Pod względem zastosowania robotów przemysłowych wciąż daleko nam do Chin, Niemiec czy choćby Czech. Słoniem w pokoju jest rozwój generatywnej sztucznej inteligencji. W literaturze trwa spór na temat tego, jak wpłynie ona na produktywność pracy, ale potencjalnie może to być rewolucja. Na przykład da się na masową skalę zastosować w administracji państwowej, gdzie mamy ewidentnie braki kadrowe.
Według Międzynarodowego Funduszy Walutowego, Polska już w tym roku prześcignie Japonię pod względem PKB na mieszkańca z zachowaniem parytetu siły nabywczej. Wy prognozujecie, że w najbliżej dekadzie wyprzedzimy też Włochy, a nieco później Hiszpanię i Francję. W zasięgu jest też Wielka Brytania. Przy okazji takich porównań zawsze pojawia się pytanie: skoro Polska jest już tak rozwinięta, to gdzie jest nasza Toyota i nasze Sony? Może jednak PKB per capita nie jest dobrą miarą rozwoju gospodarczego?
To jest bardzo dobre pytanie. PKB per capita z zachowaniem parytetu siły nabywczej dość dobrze mierzy standard życia. I w Polsce ten standard jest już europejski.
We władzach spółek zachodzą zmiany pokoleniowe, zarządy się profesjonalizują. To będzie sprzyjało ekspansji polskich firm. Drugą zewnętrzną oznaką sukcesu, która jest ważna dla klasy średniej, jest umocnienie waluty. Dzięki temu polskie płace rosną też w przeliczeniu na euro, a więc Polacy mogą czuć się bogatsi również wtedy, gdy wyjeżdżają za granicę.
To nas prowadzi do kolejnego wątku: jakie sektory polskiej gospodarki będą się najbardziej rozwijały w najbliższej dekadzie? Skąd będą się rekrutowały firmy, które mają szansę na podbój globalnego rynku?
Czarnym koniem ostatnich lat był sektor usług dla biznesu. To jest działalność, która nie wymaga ogromnych nakładów inwestycyjnych, ale za to oferuje dobrze płatne miejsca pracy. To w jakimś stopniu tłumaczy, dlaczego gospodarka rozwijała się mimo niskiej stopy inwestycji. Ten sektor był też bardzo konkurencyjny, co przejawiało się dodatnim saldem międzynarodowej wymiany usług. Natomiast w świadomości publicznej on prawie w ogóle nie istniał, bo tworzyły go często firmy, które nie działały na polskim rynku.
Teraz będą rozwijały się branże, które będą bardziej widoczne?
W naszym raporcie wyróżniamy trzy kategorie "sektorów przyszłości". Pierwszą tworzą branże, które już teraz są gwiazdami eksportu, ale mogą przesuwać się w górę w hierarchii producentów, tzn. tworzyć marki premium. To m.in. przemysł spożywczy, meblarski, przetwórstwo tworzyw sztucznych itp.
Druga kategoria to branże, które zdają się już teraz łapać wiatr w żagle. To choćby tzw. agrotech, czyli produkcja nowoczesnych maszyn rolniczych, branża farmaceutyczna, produkcja sprzętu transportowego innego niż samochody oraz przemysł zbrojeniowy. Potencjał widzimy wciąż w sektorze IT, m.in. w cyberbezpieczeństwie, rozwiązaniach chmurowych, zastosowaniach AI.
Trzecia kategoria to branże high-tech, w których Polska nie ma jeszcze silnych kompetencji, ale na które warto stawiać, biorąc pod uwagę światowe trendy. To choćby branża nowych materiałów i nanotechnologii, produkcja części do pojazdów elektrycznych, komponentów dla odnawialnych źródeł energii. Zakładamy przy tym, że już za 10 lat 60 proc. energii w Polsce będzie pochodziło właśnie z OZE. Ten sektor będzie się tak szybko rozwijał, że nie powinniśmy opierać się tylko na imporcie.
Rozwój tych perspektywicznych branż będzie wymagał zaangażowania państwa - jakiejś aktywnej polityki przemysłowej - czy nastąpi samoistnie?
Państwo powinno być obecne w sektorach strategicznych, z tym zastrzeżeniem, że lista tych sektorów nieco się zmienia. Np. dawniej mówiło się w tym kontekście głównie o energetyce, ale w 2009 r. okazało się, że strategicznie ważne mogą być też banki.
Poza tym jednak państwo powinno budować system, który sprzyja podejmowaniu ryzyka przez prywatnych inwestorów, a bezpośrednio angażować się tylko tam, gdzie poziom ryzyka jest dla prywatnych podmiotów nieakceptowalny. Jakąś rolę dla państwa widzę też w finansowaniu tzw. badań podstawowych, z których korzystać może potem wiele różnych podmiotów, oraz we wspieraniu innowacji.
Tu mamy sporo do zrobienia, bo na badania i rozwój wydajemy tyle samo pieniędzy co Izrael, a mamy 12-krotnie mniejszą liczbę patentów.
Czy temu optymistycznemu scenariuszowi rozwoju polskiej gospodarki nie zagrażają zmiany w globalnym porządku handlowym? Jeśli USA zamkną się na import z Chin, to chińscy producenci będą starali się przekierować sprzedaż na inne rynki, szczególnie do Europy. Widzimy to dzisiaj na rynku samochodów. Czy w takim świecie konkurencyjność polskich firm nie okaże się iluzoryczna?
Krótkoterminowo to jest bardzo duże zagrożenie. Chiny będą musiały upłynnić swoją produkcję, która jest bardzo konkurencyjna. Europa z kolei potrzebuje trochę czasu, aby przemyśleć swoją strategię wobec Chin. Stoimy tu wobec dużego dylematu.
Z jednej strony możemy się zamknąć na chiński eksport, aby chronić europejski przemysł. Ale to będzie oznaczało stratę dla konsumentów. Tymczasem może się okazać, że ten europejski przemysł można trochę przeorientować. Pomóc mogą wydatki na zbrojenia, bo ta produkcja częściowo wymaga tych samych kompetencji, które dzisiaj ma europejski przemysł motoryzacyjny. Na ten moment ten dylemat nie jest rozwiązany.
Rozmawiał Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl
Ernest Pytlarczyk jest doktorem nauk ekonomicznych. Od 2020 r. jest głównym ekonomistą oraz dyrektorem ds. transformacji cyfrowej w Banku Pekao. Wcześniej kierował działem analiz ekonomicznych w mBanku. Jest współautorem (ze Stefanem Kawalcem) książki "Paradoks euro".
"w administracji państwowej mamy ewidentne braki kadrowe". PO tym zdaniu przestałem dalej czytać....
co on bredzi-branże które wymienia mają wg EU rozwijać się... w Niemczech i Francji głownie