Robert: — Ostatnia klasa liceum, to była czysta matematyka. 50 procent frekwencji, żeby zaliczyć rok i ani więcej. 30 proc., by zdać maturę i uciec wreszcie z domu, do Anglii. Wszytko policzyłem i zaplanowałem tak, by zamknąć za sobą tamten etap życia. A liczyć umiałem, w końcu byłem w mat-fizie.
Nienawiść i chora ambicja
Matka też była cwana. Dobrze kalkulowała, żeby z boku nikt nie widział, że coś jest u nas nie tak. Zmieniała formy agresji, żebym nie odbierał ich tak bezpośrednio. Jak trochę podrosłem, stopniowo z przemocy fizycznej przechodziła w upokarzanie. Z bicia pasem do wymierzania policzków. Czasem po prostu straszyła. Szła w moją stronę agresywnym krokiem, żebym bał się, że zaraz dostanę, cały czas był w strachu. Pamiętam jej wzrok pełen pogardy, sprawdzała, na co może sobie pozwolić. Wtedy zrozumiałem, że to nie żadna kara, że ona po prostu mnie nienawidzi.