Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
- Dobrze dbasz o zdrowie? Odpowiesz na te pytania i poznaj swój Indeks Zdrowia!
- Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
Poniższy tekst opisuje osobiste doświadczenia pana Marka i zawiera jego prywatne opinie.
"W końcu mnie dopadło i to akurat, kiedy byłem w lesie, na grzybach"
Problemy zaczęły się niecały rok wcześniej — wtedy pojawił się bardzo przykry dla mnie objaw: gwałtowne kolki jelitowe. Atakowały nagle, ale za to codziennie i to po kilka razy. Były bardzo bolesne — ból czułem dokładnie w centrum brzucha, pod żołądkiem (na początku trwał kilka — kilkanaście sekund). Im dłużej to trwało, tym lepiej wiedziałem, kiedy te kolki mogą uderzyć — zdarzało się to za dnia, najczęściej przed południem. Oprócz tego nie dostrzegałem żadnych innych symptomów — nie chudłem, nie miałem zaparć ani biegunek, żadnych widocznych krwawień. Już po wycięciu guza okazało się, że zwiastun choroby pojawił się cztery lata wcześniej — do tego wrócę jednak w dalszej części mojej opowieści.
Z kolkami męczyłem się ponad miesiąc. Nie zażywałem żadnych środków przeciwbólowych ani rozkurczowych (TU przeczytasz, na jakie dolegliwości pomagają), po prostu przechodziło samo. Zresztą jestem nauczony, że mężczyzna nie płacze, nie użala się, do lekarza idzie, kiedy mu każą — a jak nie każą, to nie idzie. W końcu jednak mnie dopadło i to akurat, kiedy byłem w lesie, na grzybach. Kolka złapała bardzo mocno, tym razem ból nie ustępował już przez kilka minut. Potem oczywiście wszystko przeszło, ale zdecydowałem, że idę z tym do lekarza. Zrobili mi badania, w tym USG, morfologię, krew utajoną w kale (TUTAJ dowiesz się, kiedy wykonać takie badanie) — wszystko było w porządku, ale kolki wciąż nawracały. I wtedy przyszedł covid, zaczęła się pandemia. A ja wytrzymałem do połowy maja 2020 r.
Pan Marek: Z kolkami męczyłem się ponad miesiąc. Nie zażywałem żadnych środków przeciwbólowych ani rozkurczowych, po prostu przechodziło samo.Archiwum prywatne
Pamiętam, że był czwartek. Siedziałem w pracy i właśnie dochodziło południe, kiedy uderzyła we mnie potworna kolka, z bólu aż ukląkłem. Koledzy kazali mi jechać do lekarza, więc wsiadłem w samochód i pojechałem do mojej przychodni (nawet przez myśl mi nie przeszło, by wzywać karetkę, jestem silny facet). Tam od razu dostałem leki rozkurczowe w kroplówce, potem zrobili mi rentgen i wypisali skierowanie do szpitala, na wszelki wypadek. "Panie Marku, jakby się coś działo, niech pan jedzie na SOR z tym skierowaniem" — usłyszałem od mojej pani doktor. Nie sądziłem, że już wkrótce tam właśnie się znajdę.
Redakcja poleca: Wczesne objawy raka jelita grubego. Profesor: z całą mocą przestrzegam!
"Lekarz powiedział wprost: pan nie wytrzyma do kolonoskopii"
W nocy z piątku na sobotę zaczęło mnie niemiłosiernie boleć — ta kolka nie przechodziła i już nic nie pomagało. Zdesperowany wsiadłem w samochód i pojechałem do szpitala (mój błąd, bo jednak powinienem wezwać karetkę). Kiedy dotarłem na SOR, kazali mi czekać. W pustej poczekalni (szalał covid) przesiedziałem kilka godzin, trochę przysypiałem. O trzeciej nad ranem się mną zajęli — zrobili mi chyba ze cztery lewatywy, kilka zdjęć rentgenowskich. "Ma pan zaczopowane jelito — pewnie pan coś zjadł, to przejdzie" — powiedział dyżurujący lekarz. Od lekarki z chirurgii usłyszałem zaś: "W zasadzie powinnam pana zatrzymać na oddziale, ale nie mamy miejsca. Musi pan pójść do swojego lekarza rodzinnego i poprosić o skierowanie na kolonoskopię". Koniec końców wypuścili mnie w sobotnie popołudnie, a ja zrobiłem tak, jak poradziła lekarka — przyznam, że już się zacząłem niepokoić.
Redakcja poleca: Znak, że trzeba zrobić kolonoskopię. Onkolog: nawet gdy czujemy się dobrze
Od razu dostałem skierowanie i na kolonoskopię (na cito), i do chirurga. Na badanie miałem czekać tydzień (to i tak było krótko), ale lekarz przyjął mnie dosłownie z marszu. Obejrzał zdjęcia, które zrobili mi na SOR-ze, obmacał brzuch, pokręcił głową i powiedział wprost: pan nie wytrzyma do kolonoskopii, ten ból wróci. Nie powiedział nic więcej, ani słowa o tym, co to może być. Ale mnie trudno wystraszyć, jeżeli chodzi o zdrowie. Pomyślałem sobie: trudno, co ma być, to będzie. Przecież nie będę się na siłę dobijał do szpitala (i wcale nie miałem ochoty tam wracać, wciąż żyłem nadzieją, że wszystko mi przejdzie). Niestety słowa chirurga spełniły się i to w 100 proc.
Pan Marek: Przyszła do mnie pani doktor i powiedziała: "Panie Marku, niestety, muszę panu powiedzieć, że to był guz. Poszedł do badania, ale to wygląda na nowotwór złośliwy".Archiwum prywatne
Zaczęło się nazajutrz ok. godz. 21. Ból był ciągły i tak silny, że dosłownie waliłem głową w ścianę. Potem doszły do tego koszmarne wymioty. Zadzwoniłem do kolegi i poprosiłem, by zawiózł mnie do szpitala. Znów wylądowałem na SOR-ze, ale tym razem już nie musiałem czekać. Wprowadzili mi zgłębnik do żołądka (przez nos). I chociaż praktycznie nic nie jadłem i na dodatek wymiotowałem, to, Boże kochany, "wyleciało" ze mnie jeszcze z pół wiadra. Potem położyli mnie na chirurgii. Oczywiście ścisła dieta i kolejne badania — USG, tomografia.
- Przeczytaj również: Jak boli rak? Prof. Hać o dwóch sygnałach. "Bezwzględnie objaw alarmowy"
Pamiętam, że złapała mnie wtedy okropna czkawka — nie mogłem tego opanować, nikt nie mógł i kiedy dawali mi pić, zaraz wszystko zwracałem. Męczyłem się z nią chyba ze 12 godzin i to był po prostu jeden wielki koszmar. A potem podczas obchodu usłyszałem: "Przygotowujemy pana do operacji. Musimy zobaczyć, co się tam w środku dzieje". Operacja trwała trzy godziny. A kiedy się wybudziłem, zaczęło się jedno z moich najbardziej traumatycznych przeżyć. Nigdy tego nie zapomnę.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo"Niestety, muszę panu powiedzieć, że to był guz, wygląda na złośliwy"
Była końcówka maja, na zewnątrz upał, a ja byłem zmarznięty na kość. W okolicy brzucha czułem jakąś wielką skorupę, a w środku jakby stalowe obręcze (potem okazało się, że rana ma ok. 20 cm długości, byłem tam cały obandażowany). Bolało mnie, nie mogłem się ruszać. Zaczął mnie ogarniać jakiś niewytłumaczalny, instynktowny lęk. Może moja podświadomość w jakiś sposób wyczuwała to, co miałem niedługo usłyszeć? Wkrótce bowiem przyszła do mnie pani doktor i powiedziała: "Panie Marku, niestety, muszę panu powiedzieć, że to był guz. Umiejscowił się w odcinku esicy (najbardziej kręty odcinek jelita grubego — red.). Wycięliśmy panu 80 cm jelita. Guz poszedł do badania, ale to wygląda na nowotwór złośliwy". Czy rak zdążył się rozsiać? Lekarze podejrzewali, że nie, ale pewności nie było.
Jak na to zareagowałem? Powiem szczerze, że nie wystraszyłem się, mówiłem sobie, że jakoś to będzie, że jeszcze nie umieram. Nawet bardziej myślałem o tym, że wciąż jestem "na głodniaka" (miałem żywienie pozajelitowe, w kroplówce) i to jest fatalne. Dosyć szybko wypisano mnie ze szpitala (zapewne przez pandemię) i pojawiło się zasadnicze pytanie: co dalej? Tym bardziej że przyszły analizy mojego guza. Okazało się, że jest złośliwy i może dawać przerzuty. Gdy zapytałem lekarkę, co mam teraz z tym wszystkim robić, odpowiedziała: "W ciągu dwóch tygodni zgłosi się do pana nasz lekarz z onkologii. Proszę iść za jego wskazówkami". I rzeczywiście, nie minął tydzień i pan profesor z oddziału onkologicznego sam do mnie zadzwonił. "Zapraszam pana na wizytę" — usłyszałem. Byłem zaskoczony, oczywiście pozytywnie.
Pan Marek z rodziną. "Lekarz powiedział mi wprost: ma pan szczęście, proszę się więc nie przejmować, proszę żyć i korzystać z tego, co przynosi dzień. Tak też staram się robić".Archiwum prywatne
Zgodnie z przewidywaniami pani doktor, profesor zaproponował mi chemioterapię — dzięki niej zyskalibyśmy pewność, że ewentualne komórki rakowe zostaną wyeliminowane (bo jak mówiłem, nie było pewności, że nowotwór się nie rozsiał). Plan był taki: 12 cykli, co dwa tygodnie, każdy trwa trzy dni (lek podawany był we wlewie, a ja miałem założony port naczyniowy). Zacząłem w lipcu. Łatwo nie było: niesamowicie bolały mnie oczy, jakby od środka (zrobiono mi nawet tomograf, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku). Bolały mnie paznokcie, skóra głowy, włosy straciłem niemal zupełnie, bardzo schudłem (choć apetyt nawet miałem).
- Przeczytaj również: "Wytną mi raka z jelita i po problemie. Ale koszmar dopiero się zaczynał"
Starałem się jednak jakoś trzymać, a jestem uparty. Robiłem zakupy, choć nie nosiłem wielkich ciężarów — starałem się w miarę normalnie żyć. I udało się — pokonałem nowotwór! Wyniki mam bardzo dobre, wszystko jest w porządku. Oczywiście jestem pod stałą opieką onkologa, nadal chodzę na kontrole (najpierw bywałem co trzy miesiące, teraz co pół roku, niedługo będzie tylko jedna wizyta rocznie). Na jednej z takich wizyt wyjaśniła się zagadkowa dolegliwość, z którą męczyłem się przez ostatnie cztery lata, a która po pokonaniu nowotworu po prostu zniknęła.
"To mógł być sygnał, że w ciele dzieje się coś niedobrego. Bolało jak cholera"
Od 2015 lub 2016 r. zacząłem miewać afty i to bardzo często. Właściwie nie było miesiąca, żeby jakaś się nie pojawiła. I kiedy jedne się goiły i było kilka dni spokoju, potem pojawiały się nowe. Bolało jak cholera. Skąd się te afty brały? Wciąż słyszałem jedno i to samo wyjaśnienie: to przez górną protezę zębową. Zastanawiające było to, że po terapii nowotworu te afty zniknęły i do tej pory się nie pojawiły, a przecież protezę noszę cały czas. Zapytałem o to na którejś z wizyt kontrolnych. Jak mi wytłumaczyła pani doktor, to mógł być sygnał, że w organizmie dzieje się coś niedobrego (dziś już wiadomo, że był to nowotwór), doszło do zaburzenia flory bakteryjnej jamy ustnej i rozwoju stanów zapalnych.
Prof. nadzw.dr hab.med. Zoran Stojčev, chirurg onkologiczny
Rozwijający się nowotwór produkuje enzymy (tzw. proteazy), które ułatwiają rozprzestrzenianie się komórek nowotworowych, co w końcu prowadzi do inwazji choroby i tworzenia się przerzutów. Mówiąc w dużym skrócie, wydzielanie tych "złych" substancji skutkuje osłabieniem układu odpornościowego, a najlepiej widać to po stanie śluzówki jamy ustnej. Jest ona bardzo wrażliwa, do tego przecież w ustach mamy mnóstwo bakterii, są również wirusy i to jest zupełnie normalne. Dopóki nasza odporność jest silna, one nam nie szkodzą, gdy słabnie — mikroby zaczynają wygrywać. Mikroflora bakteryjna w jamie ustnej zmienia się, równowaga zostaje zaburzona, a to może sprzyjać powstawaniu owrzodzeń, czyli właśnie aft (choć to nie musi wystąpić u każdego).
Można więc powiedzieć, że pojawienie się nawracających aft mogło być zwiastunem rozwijającego się nowotworu. Oczywiście nie można tego traktować jak jednoznacznego objawu, raczej sygnał, że z odpornością zaczyna dziać się źle. Przyczyn tego może być bardzo dużo — akurat u pacjenta okazało się, że był to rozwijający się nowotwór jelita.
Prof. nadzw.dr hab.med. Zoran Stojčev
Nigdy nie zapomnę też, jak podczas pierwszej wizyty kontrolnej lekarz zdziwił się, że przy takich przejściach do tej pory nie miałem ani jednej kolonoskopii. To była prawda, nigdy takiego badania nie robiłem. Natychmiast dostałem skierowanie na cito. Poszedłem — i na całe szczęście, bo usunęli mi siedem polipów (były małe, ale mogły przecież zezłośliwieć i wszystko zaczęłoby się od początku). Jak zniosłem tę kolonoskopię (dodam, że nie wziąłem znieczulenia i do tej pory nie biorę, nie chcę)? Powiem szczerze: u dentysty nieraz bywało gorzej. Badanie to przechodziłem potem jeszcze nie raz i nie dwa. Miałem też okazję zobaczyć siebie od środka i na własne oczy obejrzeć miejsce zespolenia jelit. Niesamowite uczucie.
- Redakcja poleca: Kolonoskopia bez znieczulenia musi boleć? Lekarz mówi wprost
Przyznam jednak uczciwie, że kiedyś na pewno nie poszedłbym na takie badanie. Od czasu nowotworu jestem jednak bardzo grzecznym pacjentem. Już nie uciekam od tego, co zalecają lekarze.
Nigdy też nie wstydziłem się swojej choroby — jestem taki, jaki jestem. Cały czas starałem się "trzymać pion". Moja recepta na to? Nie czytałem nic o chorobie, nie myślałem, że coś może mi się stać, skupiałem się na tym, co trzeba zrobić teraz. Jestem bardzo wdzięczny losowi, że tak mi się udało. Lekarz powiedział mi zresztą wprost: ma pan szczęście, proszę się więc nie przejmować, proszę żyć i korzystać z tego, co przynosi dzień. Tak też staram się robić. Każdemu człowiekowi, który narzeka, powiem: idź na oddział onkologiczny i popatrz, ile tam jest nieszczęścia. Wtedy przejdzie ci wszystko — że nie możesz czegoś załatwić albo czegoś kupić. Docenisz, że chodzisz, oddychasz, że budzisz się każdego dnia. Ciesz się tym życiem, doceniaj to, co już masz i korzystaj z tego.