Wysoki i o rumianej twarzy kapitan stał na pokładzie statku, wznosząc ponad siebie swe błękitne niczym samo niebo oczy. Akurat przelatywało stado ptaków. Ale nie były to zwykłe mewy, ciągnące za załogami przez cały ocean, ani też drobne petrele, szukające schronienia przy sterze statku w czasie burzy. Po niebie krążyły ptaki lądowe. Jako że nadlatywały z północy, mężczyzna uznał, że wędrowały – uciekały przed zimą, która ogarniała jakąś odległą krainę. Ptaki były znakiem – jakże wówczas potrzebnym – gdyż załoga także parła ku lądowi.
Pozostali żeglarze również wpatrywali się w niebo, choć ukradkiem spoglądali także na swojego kapitana. Choć sam wołał się Admirałem Oceanu, to załoga nie ufała mu bezgranicznie. Zarówno statki, jak i załoga pochodziły z Hiszpanii, jednak sam admirał Cristoforo Colombo urodził się w Genui, mieście portowym położonym w Italii. Przez pięć tygodni późnym latem i jesienią 1492 roku Niña, Pinta oraz Santa Maria sunęły na zachód przez Ocean Atlantycki. Nikt z załogi trzech statków nigdy na tak długo nie oddalił się od lądu. I jak dotąd nie ujrzeli choćby skrawka tajemniczych krain ani wielkich bogactw, jakie ten obcokrajowiec im obiecał. Może już najwyższa pora, aby wzniecić bunt i wyrzucić admirała przez burtę, zanim ten poprowadzi ich wszystkich ku zgubie.