Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
— Życie tutaj płynie wolniej. Jest prostsze, spokojniejsze. Ludzie się uśmiechają, są życzliwi, zagadują na ulicy. Bardzo łatwo nawiązać kontakty — mówi Gosia, autorka profilu "Polka w Bahrajnie". Do Azji miała wyjechać na dwa lata, została dziewięć i nie planuje wracać.
- — Pierwszy rok był dla mnie bardzo trudny. Marzyłam o tej zmianie, ale po przylocie wszystko było obce, wszystko — opowiada Gosia
- Nasza rozmówczyni pracuje jako przewodniczka. — Oprowadzam turystów. Zdarza się, że pracuję sześć dni w tygodniu, nawet po 11 godzin dziennie — przyznaje
- — Życie jest tu drogie. Mozzarella może kosztować w przeliczeniu 40 zł, ale są też produkty w cenach porównywalnych do polskich i też tańsze — tłumaczy
Od dziewięciu lat mieszkasz w Bahrajnie. Skąd taki wybór?
Gosia: To był zupełny przypadek. Znajomi przeprowadzili się do Bahrajnu i kilka miesięcy później zadzwonili do mojego męża, mówiąc, że w sąsiedniej Arabii Saudyjskiej jest dla niego praca. Pomyśleliśmy: czemu nie? Mieliśmy w Polsce kredyt, dom, dzieci w szkołach – nie planowaliśmy rewolucji. To miała być tylko dwuletnia przygoda. Wyjechaliśmy w 2016 r. i jesteśmy tu do dziś.
Co sprawiło, że zostaliście na dłużej?
Życie tutaj płynie wolniej. Jest prostsze, spokojniejsze. Ludzie się uśmiechają, są życzliwi, zagadują na ulicy. Bardzo łatwo nawiązać kontakty. Arabowie uwielbiają wspólne posiłki na mieście. Idziesz na spacer czy pobiegać i jest duża szansa, że ktoś cię zaczepi, zapyta, skąd jesteś, jak ci się tu podoba. Czasem kończy się to zaproszeniem na kawę. Można poznać bratnią duszę nawet w sklepie. Lubię to życie tutaj. Co więcej, w Bahrajnie nie ma podatków – daje nam to możliwość łatwiejszego dysponowania budżetem i pozwala na wspieranie naszych synów.
Jak wyglądała przeprowadzka?
Jeśli ktoś ma kontrakt, tak jak mój mąż, ma tzw. sponsora, czyli pracodawcę, który pomaga załatwić wizę, ubezpieczenie, mieszkanie i większość formalności. Tak było w naszym przypadku. Dzięki temu przeprowadzka przebiegła sprawnie, bez większych komplikacji.
Ciąg dalszy artykułu pod wideo.
Czy początki były równie łatwe?
Nie, pierwszy rok był dla mnie bardzo trudny. Marzyłam o tej zmianie, ale po przylocie wszystko było obce, wszystko. Do tego przylecieliśmy w lipcu – upały były nie do zniesienia. Całe dnie spędzaliśmy w domu, czasem szliśmy się schłodzić do osiedlowego basenu – ale dosłownie wytrzymywaliśmy kilka minut. Przez wiele miesięcy nie mogłam się odnaleźć. Często myślałam o powrocie do Polski.
Czego najbardziej brakowało?
Rodziny i przyjaciół. Poczucia bycia w domu. Wyjechaliśmy w czwórkę – ja, mąż i nasi dwaj synowie – a bliscy zostali w Polsce. Do kraju przylatujemy dwa razy w roku, na święta i latem, zwłaszcza wtedy, gdy tutejsze temperatury są ekstremalne. Tęsknimy, ale mieliśmy ogromne szczęście poznać fantastycznych ludzi – Polaków, i obcokrajowców. Wśród rodaków mam tu przyjaciół, na których mogę liczyć o każdej porze dnia i nocy. Wspólne doświadczenia bardzo nas łączą. Jedziemy na tym samym wózku i dzięki temu doskonale się rozumiemy.
Co cię najbardziej zaskoczyło w innej kulturze? Czy są rzeczy, do których nadal się nie przyzwyczaiłaś?
Kultura oczywiście różni się od naszej, ale ludzie są bardzo przyjaźni i pomocni. Nadal jednak nie mogę się przyzwyczaić do stylu jazdy – przepisy swoje, oni swoje. To dla mnie niepojęte. Za to nawoływania na modlitwę, które kiedyś mnie zaskakiwały, dziś już nawet tego nie rejestruję, tak jak abaje czy burki u kobiet, nie zwracam na to uwagi. Warto też pamiętać, że spożywanie alkoholu w miejscach publicznych, innych niż te, w których jest on dozwolony, jest zakazane, ale sam alkohol jest w Bahrajnie dostępny.
Jak wygląda twoja codzienność?
Bardzo pracowicie – szczególnie w sezonie turystycznym, który trwa od listopada do kwietnia. Oprowadzam turystów jako prywatna przewodniczka. Zdarza się, że pracuję sześć dni w tygodniu, nawet po 11 godzin dziennie. Jedyny luźniejszy dzień to piątek, kiedy samoloty się wymieniają, a ja mam chwilę oddechu. Po pracy jeszcze wrzucam treści do mediów społecznościowych i odpowiadam na zapytania turystów. Mój mąż cały czas pracuje w Arabii Saudyjskiej, codziennie do pracy dojeżdża mostem, który łączy Bahrajn z saudyjskim miastem Al-Chubar.
Gosia przeprowadziła się z rodziną w 2016 r. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni
Mam już dorosłych synów, więc po sezonie mogę pozwolić sobie na dłuższe wakacje – na przykład przyjechać do Polski w maju, by cieszyć się zapachem bzów i zajadać polskie truskawki. Poza sezonem dni wyglądają zwyczajnie – praca (bo wciąż mam firmę w Polsce), śniadanie, zakupy, sprzątanie, gotowanie. Weekendy staramy się spędzać ze znajomymi. Osiedla są tu świetnie wyposażone – mamy recepcję, siłownię, basen, boiska. A poza innymi produktami w sklepach i brakiem podatków – życie toczy się jak w Europie. Choć palmy i morze za oknem robią swoje, to nie są to wieczne wakacje.
"Życie tutaj płynie wolniej" Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni
Czy zmieniłaś dietę po przeprowadzce?
Jestem wegetarianką więc i tak wybieram warzywa. Dominują tutaj kuchnie arabska i hinduska. Brakuje mi jednak kiszonek – ogórków czy zakwasu z buraków. Czasem pojawią się w ograniczonej ilości w jakimś sklepie i wtedy na grupach krążą informacje, gdzie można je dostać. Rozchodzą się błyskawicznie.
Jak kształtują się koszty życia?
Już od pierwszych dni byłam zaskoczona. Pamiętam, jak dziewięć lat temu poszłam na kawę i ciastko z koleżanką i zapłaciłam równowartość 45 zł. Pomyślałam: "Dokąd ja się przeprowadziłam?" To nie jest tak, że skoro coś kosztuje pięć razy więcej niż w Polsce, to o tyle więcej się zarabia. Absolutnie nie. Życie jest tu drogie. Mozzarella może kosztować w przeliczeniu 40 zł, ale są też produkty w cenach porównywalnych do polskich i też tańsze.
To prawda, że woda jest droższa niż paliwo?
Zdecydowanie. Paliwo jest faktycznie tańsze niż woda. Ale jednocześnie nie mamy tu za bardzo gdzie jeździć. Bahrajn jest trochę większy niż Warszawa. Można się wybrać autem do Kuwejtu czy Arabii Saudyjskiej, ale na co dzień odległości są niewielkie.
Masz swoje ulubione miejsca w Bahrajnie?
Ojej, ja uwielbiam Fort Bahrain, absolutne "must have" by go zobaczyć, gdy się jest w Bahrajnie, to najbardziej historyczne miejsce Bahrajnu. Szlak perłowy, bo Bahrajn słynął kiedyś z poławiania pereł i oczywiście tor Formuły 1, uwielbiam.
Gosia jest przewodniczką turystyczną Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni
Gosia pracuje zazwyczaj 6 dni w tygodniu Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni
Jak wygląda sytuacja kobiet w Bahrajnie?
Przed wyjazdem wiele osób pytało: "Gośka, nie boisz się? Będziesz mogła prowadzić samochód, ubierać się normalnie?". Tak, mogę. Ale raz widziałam sytuację, kiedy turystka w krótkich spodenkach została wyproszona z centrum handlowego w trakcie Ramadanu. Nigdy jednak nie spotkałam się tu z dyskryminacją. Kobiety pracują na wysokich stanowiskach – w urzędach, bankach, ministerstwach. Kształcą się, są aktywne. Czuję się tu bezpieczniej niż w Polsce. Nie obawiam się wracać wieczorem sama do domu.
Czy są jakieś minusy życia w Bahrajnie?
Oczywiście. Upały bywają ekstremalne – czasem dochodzi do 50 st. C. Komunikacja publiczna działa zupełnie inaczej niż w Europie. Bez auta lub prywatnego kierowcy trudno się poruszać. Autobusy potrafią jechać z punktu A do B godzinami. Moim synom często zdarzało się dzwonić, byśmy ich odebrali, bo nie mieli jak wrócić. Do 2030 r. ma powstać metro – zobaczymy. Bahrajn to mała wyspa (ponad 90 proc. powierzchni to pustynia), żeby nie mieć poczucia klaustrofobii, trzeba kilka razy w roku stąd wyjechać. W końcu ile razy można chodzić do tych samych centrów handlowych, czy jeździć w te same miejsca. Możliwości są ograniczone. Żeby mieszkać w Bahrajnie, trzeba mieć otwartą głowę – na inną kulturę i zupełnie inne warunki życia. My na razie nie planujemy powrotu do Polski. Co będzie dalej – zobaczymy.