Dlaczego Donald Trump zaatakował Iran? Urabiali go Saudowie i Netanjahu

1 tydzień temu 14
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Strategiczne cele USA na Bliskim Wschodzie są proste, ale ich realizacja przypomina kwadraturę koła, a Waszyngton raz po raz musi wypijać piwo, które sam nawarzył.

Bliski Wschód to rzucona na piasek złota misa, pod którą roją się skorpiony – mówi stare porzekadło. A jednak Amerykanie od 80 lat nieustannie tę misę unoszą, szturchają, kopią. Czasem zatłuką jakiegoś skorpiona, innym razem zostaną pokąsani. Gdyby nie ropa naftowa, region byłby głuchą prowincją świata zamiast jego punktem zapalnym. Stany Zjednoczone, dążąc do utrzymania niskich cen i swobodnego przepływu surowca, tak namieszały, że sytuacja nierzadko je przerasta. Muszą równocześnie wyciszać konflikt izraelsko-palestyński, udaremniać zamachy na obywateli USA wszędzie, gdzie sięgają macki terrorystów, blokować irański program jądrowy, chronić sojuszników – prócz Izraela – Arabię Saudyjską, Jordanię, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Kuwejt, Bahrajn, Oman. Co więcej, o swoją działkę upomniały się Pekin i Moskwa. Waszyngton gra zatem w szachy urozmaicone elementami rosyjskiej ruletki.

Jankesi położyli łapę na arabskim czarnym złocie w roku 1944, negocjując Angloamerykańskie Porozumienie o Ropie Naftowej (Anglo-American Petroleum Agreement). Przy czym rokowania miały charakter dość jednostronny. Prezydent Franklin D. Roosevelt powiedział ambasadorowi jego królewskiej mości: "Perska nafta jest nasza, saudyjska też. Podzielimy się iracką i kuwejcką". Umowa obowiązywała krótko, bo upadające Imperium Brytyjskie przestało być dla USA partnerem, z którym trzeba się liczyć.

Przeczytaj źródło