Przez pięć lat nikt nie zauważył zniknięcia Marii M. Jej ciało rozkładało się w mieszkaniu przy ul. Pałacowej w Legionowie. Blok z wielkiej płyty, osiem kondygnacji. Sąsiedzi mieszkają drzwi w drzwi, a nikogo nie zaniepokoiło, że te jedne są ciągle zamknięte.
Zazwyczaj wychodziła z mieszkania z małym plecakiem, podpierając się na kijkach do nordic walking, jak na kulach. Nie zdziwiło ich, że przestała wychodzić. I że jej skrzynka pocztowa puchnie od przesyłek.
Jednej sąsiadce wydawało się, że może wyjechała na leczenie. Drugiej, że ma syna w USA, więc może jest u niego. Trzeciej, że ma córkę w Szwecji, więc może tam jest.
– Nie miała dzieci – mówi prokurator Katarzyna Skrzeczkowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, która bada okoliczności śmierci Marii M.
Gdyby żyła, miałaby teraz 80 lat. Śledczy zakładają, że nie żyje od przynajmniej pięciu. Szacują na podstawie produktów znalezionych w lodówce – ich data przydatności do spożycia minęła w maju 2018 r.