Adam jest balsamistą zwłok. "Czasem ciału towarzyszy kartka ze szpitala »uważać na zakażenie«"

2 tygodni temu 13
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Aleksandra Bujas, Medonet.pl: Miewa pan do czynienia z zagrożeniami zdrowotnymi podczas pracy?

Adam Ragiel: Zagrożenia są zawsze, bo jesteśmy narażeni na pracę z materiałem biologicznym, choć już co prawda pośmiertnie, a także z substancjami chemicznymi, np. z formaldehydem. Praca z takim produktem może uszkadzać układ oddechowy lub skórę, jeżeli nie zabezpieczymy się odpowiednio.

Nie jesteśmy narażeni na drobnoustroje i patogeny, w takim stopniu jak pracujący z osobami żyjącymi — tu nikt nie oddycha, nie kaszle, więc po dezynfekcji pozostaje nam przestrzeganie przepisów bezpieczeństwa i zabezpieczenie siebie. Możemy jednak mieć do czynienia z chorobami zakaźnymi, największe zagrożenie noszą wirusy przenoszone drogą krwiHPV, HCV, HIV oraz choroby układu oddechowego, więc musimy zastosować odpowiednie procedury sanitarne, odpowiednią odzież i środki ochrony indywidualnej.

Jakie to środki?

Przede wszystkim rękawice nitrylowe, są bardzo mocne. Czasami dwie warstwy, co się przydaje, gdy w trakcie pracy musimy wykonać jakąś "czystą" czynność, np. uruchomić wagę. Wtedy ściągamy jedną warstwę brudnych rękawiczek, które są rękawiczkami jednorazowymi do ciągłej zmiany, a zostają te czyste spod nich.

Fartuchy ochronne — najczęściej fizelinowe lub gumowe, chroniące od płynów i preparatów. Maski ochronne, najlepiej klasy FFP, dające ochronę przed chemikaliami, drobnoustrojami i wdychaniem nieprzyjemnych zapachów, które będą się wydobywały na przykład z otworów naturalnych typu jama ustna. Oczy osłaniamy okularami lub/i przyłbicami. Jeżeli mamy przypadki dosyć ekstremalne, typu rozkład ciała czy rozczłonkowanie ciała, bardzo często używamy kombinezonów barierowych, bardzo szczelnych, które znalazły też zastosowanie podczas pandemii koronawirusa.

Trzeba znać mechanizm przenoszenia patogenów i wiedzieć, jak postępować. Bardzo ważna jest znajomość anatomii i antyseptyki, i całej "chemii" związanej z procesami dezynfekowania oraz zabezpieczania ciała.

Balsamiści otrzymują dokumentację medyczną zmarłego, żeby wiedzieć, z czym się mogą zetknąć?

Nie do końca. Oczywiście karty zgonu mogą trafić do domu pogrzebowego, a w przypadku jakichś niejasności zawsze możemy zadzwonić do szpitala na oddział i dopytać, powołując się na to, że wykonujemy zabieg balsamacji zwłok. Jest karta skierowania zwłok do prosektorium i wiemy, z jakiego oddziału ciało zostało do nas dostarczone. Jeżeli z zakaźnego, dostaniemy taką informację. Wtedy już na oddziale wypisują kartkę, żeby uważać np. na zakażenie HIV albo HCV i zachować większą ostrożność. Bardzo szczegółowe informacje nie zostaną nam udzielone, bo jesteśmy osobami trzecimi, ale otrzymamy te związane z bezpieczeństwem pracy przy zwłokach.

Jeżeli natomiast jest to ciało, na przykład, z zakładu medycyny sądowej i zgon nastąpił w niejasny sposób, nie mamy tak naprawdę żadnej informacji. Często zanim przyjdą jakiekolwiek wyniki badań, proces przygotowania ciała do pochówku już się zaczyna i możemy nawet nie wiedzieć, na co ta osoba zmarła.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Zdarzają się urazy fizyczne?

Typowymi urazami "zawodowymi" bywają skaleczenia ostrymi narzędziami, skalpelem, nożyczkami, igłami. Kolejna rzecz to reakcje alergiczne na chemikalia, na produkty, które są stosowane, sama odzież ochronna, jak fartuchy fizelinowe, także może uczulać.

Ponadto zdarzają się przeciążenia układu ruchu, kręgosłupa, nóg, kolan, bo trzeba przecież ciała przenosić, podnosić, dźwigać, przekręcać.

Używają państwo podnośników, żeby odciążyć choć trochę kręgosłup?

Takie urządzenia w branży pogrzebowej są mało popularne. Co więcej, w nawet prosektoriach szpitalnych taki dźwig to wyjątek. Zazwyczaj przenosi się ciało z punktu A do punktu B siłą własnych mięśni. Z wózka lub noszy na stół sekcyjny, następnie do trumny.

Czasami jeden pracownik musi poradzić sobie sam z ciałem osoby ważącej ok. 120 kg. Optymalnie byłoby, gdyby minimum dwie osoby pracowały razem, na wypadek, gdyby którejś coś się stało, zsunęło się ciało lub wydarzyło cokolwiek innego nieoczekiwanego.

Podnoszenie ciał to jedno, do tego dochodzi też praca w wymuszonej pozycji, nieustanne nachylanie się.

Dlatego najczęstsze schorzenia u osób pracujących przy ciałach to zwyrodnienia kręgosłupa i problemy z odcinkiem lędźwiowym, bo jest bardzo dużo pracy w nachyleniu.

Czy balsamiści muszą przechodzić badania w związku z narażeniem na różne substancje drażniące?

Tak, każdy pracodawca jest zobowiązany do tego, żeby mieć pracownika przebadanego, czyli wysyłać go na badania kontrolne. Nawet gdyby nie były wymagane, bardzo dobrze jest sobie je robić. Dobrym zwyczajem i dobrą praktyką jest wykonywanie badań raz w roku minimum, z uwzględnieniem patogenów zakaźnych, jak wirus HIV czy WZW typu C.

Szczepienia też są dosyć istotne. Przede wszystkim przeciwko żółtaczce, tężcowi i durowi brzusznemu. Jeśli będziemy mieć do czynienia np. z ciałami obcokrajowców, dochodzi ryzyko chorób tropikalnych lub innych, wyeliminowanych już w Polsce. Dlatego warto mieć chociażby te najbardziej podstawowe szczepienia.

Umiejętności, jakie pozwalają radzić sobie z zagrożeniami, nabywają państwo podczas szkoleń zawodowych?

Tak, podczas szkoleń i kursów takich jak te, które my prowadzimy. Kładziemy duży nacisk na świadomość zagrożeń wynikających z pracy przy zwłokach, zwracamy też uwagę, że najbliżsi, rodziny, podczas pożegnania też będą miały kontakt z tymi ciałami, więc ważne jest zachowanie bezpieczeństwa ogólnego, sanitarnego.

Chciałam dopytać o pańskie najbardziej pamiętne doświadczenia z pracy. Na pewno takie istnieją.

To pytanie zawsze jest zawsze najtrudniejsze. Dla mnie nie ma za trudnych przypadków. Do każdego podchodzę indywidualnie, jak do wyzwania, któremu wiem, że podołam. Na pewno technicznie najtrudniej jest, gdy ciała są rozczłonkowane, przeważnie po wypadkach komunikacyjnych. Należy je anatomicznie złożyć, ubrać i umożliwić rodzinie pożegnanie.

Gdy twarz jest na tyle zmiażdżona, bo takie przypadki też miałem, że kwestia odbudowy czy rekonstrukcji jest niemożliwa, pozostaje dorobić sztuczną albo zabezpieczyć ciało tak, żeby rodzina mogła się godnie pożegnać, podejść, dotknąć.

Podejrzewam, że w takich przypadkach pozostaje trumna jest zamknięta.

Czasami tak, gdy rodzina nie jest gotowa na takie pożegnanie.

Tak może być nawet bez ekstremalnych sytuacji okaleczenia zwłok.

To zwykle wynika z doświadczeń z przeszłości, gdy ostatni pogrzeb w rodzinie był 30 lat temu i oni wszyscy jeszcze pamiętają złe praktyki z tamtego czasu — w tym nieprzygotowane ciało tylko z nałożoną odzieżą. To wszystko, mocno zakorzenione, mogło odbić na tych ludziach traumatyczne piętno. Wtedy zrezygnują z otwartej trumny, nawet jeśli zapewnimy ich, że ciało będzie bardzo dobrze przygotowane, godnie, z szacunkiem i że będą mogli pożegnać się w spokoju.

Nie przekonujemy na siłę, szanujemy decyzję rodziny. Ciało będzie wtedy przygotowane w sposób sanitarny, ubrane, bo rodzina oczywiście życzy sobie tego. Natomiast trumna w kaplicy pozostanie zamknięta. My jednak zawsze robimy zdjęcie, które trafia do archiwum dokumentów. To się przydaje w różnych sytuacjach, nawet bardzo zaskakujących. Kiedyś półtora roku po pogrzebie przyszedł do nas członek rodziny zmarłej, bo przyśniło mu się, bardzo realistycznie, że podczas pogrzebu w trumnie nie było jego matki.

I chciał się upewnić.

Tak. A ja przez te 25 lat wypracowałem sobie takie praktyki, że wychodzę naprzeciw temu, co może się zdarzyć. Powiedziałem: "proszę bardzo, mogę panu pokazać zdjęcie pana mamy". I proszę mi wierzyć, dla niego to było jak wybawienie. Powiedział, że ściągnąłem z niego potężny ciężar, a żeby w ogóle tu przyjść namyślał się przez prawie pół roku.

Czasami rodzina zakłada, że będzie przeprowadzona kremacja i w ogóle nie zobaczy zmarłego.

Jeśli rodzina nie życzy sobie oglądania osoby zmarłej, może w ogóle nie mieć kontaktu z jej ciałem i od początku przyjąć, że nastąpi proces kremacji.

Czasami, zamiast widzieć zwłoki w trumnie, wolą nawet pamiętać zmarłego w trakcie choroby, cierpiącego, bo nie mają do tego przekonania. Acz naprawdę bardzo wielu rodzinom udaje nam się uświadomić, że nie będzie tak, jak się obawiają. Pokazujemy zdjęcia z jakiegoś przypadku, przed i po, żeby im pokazać, jak to będzie. Zacieramy wszystkie oznaki śmierci, to taki najbardziej oczekiwany efekt, jaki chcemy osiągnąć. Wtedy słyszymy: "ojejku, przecież na tym zdjęciu to jakby w ogóle nie zmarły, jakie on ma naturalne kolory". I tłumaczymy, że ich mama będzie tak samo wyglądała, bardzo naturalnie. Jakby tylko zasnęła.

Przeczytaj źródło