Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
2025-06-29 14:00
publikacja
2025-06-29 14:00
Nawet kraje najdalej od Rosji poprą wzrost wydatków na obronność, bo czują zagrożenie dla stylu życia i dobrobytu – powiedział prof. Luis Simon z hiszpańskiego think tanku Real Instituto Elcano. Jego zdaniem niepewność co do amerykańskiej obecności w Europie może wymusić dalsze zwiększanie wydatków.


Sekretarz generalny NATO, Mark Rutte, ma w Hadze przedstawić państwom członkowskim propozycję przeznaczania 5 proc. PKB na obronność — w tym 3,5 proc. na podstawowe wydatki obronne oraz 1,5 proc. na inwestycje infrastrukturalne i przemysłowe związane z bezpieczeństwem.
Kilka dni wcześniej, w przemówieniu wygłoszonym w Chatham House w Londynie, Rutte stwierdził, że wszystkie kraje członkowskie NATO „znajdują się dziś na wschodniej flance”, ponieważ prezydent Rosji Władimir Putin może rozpocząć atak nawet w ciągu najbliższych pięciu lat.
„Pod presją USA, przy poparciu Niemiec dla zwiększenia wydatków oraz w zasadzie również Francji, prawdopodobne jest, że sprawy pójdą w kierunku podniesienia nakładów na obronność. Nie będzie to jednak łatwy proces — diabeł tkwi w szczegółach implementacji” — ocenił w rozmowie z PAP prof. Luis Simon, dyrektor brukselskiego biura hiszpańskiego think tanku Real Instituto Elcano oraz szef Centre for Security, Diplomacy and Strategy (CSDS) na uniwersytecie Vrije w Brukseli.
Zdaniem eksperta, biorąc pod uwagę „masę krytyczną” sojuszników — w tym Polskę czy Wielką Brytanię, które opowiadają się za zwiększeniem wydatków obronnych — NATO „najpewniej pójdzie naprzód i trudno będzie zatrzymać ten proces”.
Simon przewiduje jednak opór ze strony części państw, m.in. Hiszpanii, która w 2024 roku przeznaczyła na obronność zaledwie 1,24 proc. PKB — znacznie poniżej obowiązującego w NATO progu 2 proc. Jego zdaniem niektóre kraje, dla których szybki wzrost nakładów o kilka punktów procentowych nie jest realny, będą dążyły do zachowania pewnej elastyczności w kwestii sposobu wdrażania podwyżki.
Ekspert zaznaczył jednak, że nawet w państwach takich jak Hiszpania, oddalonych geograficznie od Rosji, istnieje silne poczucie solidarności z mieszkańcami Europy Środkowo-Wschodniej.
„To prawda, że bezpośrednia presja, którą odczuwają Hiszpania czy Portugalia, oczywiście nie jest taka jak ta w Polsce, Estonii czy Rumunii, geografia to geografia, ale rządy Hiszpanii i Portugalii czują, że ich styl życia, stabilność polityczna i dobrobyt gospodarczy zależą od bezpieczeństwa” – przyznał ekspert i dodał, że choć długo to trwało, to dziś w Europie panuje zrozumienie, że trzeba wydawać więcej na obronę.
Według Simona, potrzeba zwiększenia wydatków wojskowych wynika również z rosnącej niepewności dotyczącej amerykańskiej obecności militarnej w Europie. Jak podkreślił, całkowite wycofanie się USA z kontynentu, przynajmniej w perspektywie krótko- i średnioterminowej, „jest mało prawdopodobne, o ile nie dojdzie do poważnego wstrząsu w regionie Indo-Pacyfiku”. Możliwe są natomiast scenariusze, w których rośnie presja na europejskich sojuszników, by przejęli większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo.
„Dopóki Amerykanie deklarują, że pozostaną zaangażowani w NATO, to najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest coś pomiędzy status quo z niewielkim osłabieniem ich sił w Europie – na krótszą metę - a obecnością szczątkową, ale strategicznie znaczącą, w dłuższej perspektywie” – ocenił Simón.
Zwrócił również uwagę na możliwość realizacji bardziej radykalnego scenariusza: USA nie opuszczą Europy całkowicie, ale znacząco ograniczą swoje wsparcie.
„To zapewne perspektywa, którą rozważa obecna administracja USA. Na ten temat wypowiadał się sekretarz obrony Pete Hegseth, wspominając o konieczności przejęcia przez Europejczyków głównej odpowiedzialności za konwencjonalną obronę. Ale tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Na razie to raczej wizja niż realny plan ” – powiedział ekspert.
W ocenie eksperta, gdyby jednak doszło do całkowitego wycofania USA, najtrudniejszym do zastąpienia elementem byłaby funkcja dowodzenia i kontroli, jaką dziś zapewniają Amerykanie w europejskim systemie odstraszania.
„Można by ją zastąpić, gdyby UE była państwem, ale tak nie jest. Nie ma więc jasności co do tego, kto sprawuje dowodzenie w Europie, jeśli nie Stany Zjednoczone” – podkreślił ekspert i dodał, że jeśli zabraknie dowodzenia USA „możemy być świadkami fragmentacji i subregionalizacji europejskiego ekosystemu odstraszania i bezpieczeństwa, z różnymi architekturami dowodzenia i odstraszania dla różnych podregionów, które byłyby na pewno mniej spójne i mniej zintegrowane”.
Simon odniósł się również do narastającego podziału wewnątrz NATO: z jednej strony są państwa wschodniej flanki, opowiadające się za zacieśnianiem więzi z USA, z drugiej — kraje dążące do większej strategicznej autonomii.
„Niemcy są znacznie bardziej osadzone w ramach NATO i relacji z USA niż Francja. Nie stawiałbym więc tych dwóch krajów w jednym obozie. Jeśli chodzi o odstraszanie i politykę obronną, Niemcy znajdują się raczej pośrodku. Choć rzeczywiście, w kwestiach przemysłowych być może chcą większej niezależności od Amerykanów” – przyznał ekspert.
Jego zdaniem zmienia się również stosunek USA do państw wschodniej flanki, które dotąd stawiały na ścisłą współpracę transatlantycką.
„Do tej pory USA wyraźnie opowiadały się po stronie Europy Środkowo-Wschodniej, Wielkiej Brytanii, a nawet wizji nordyckiej, ale teraz wydaje się, że obecna administracja nieco bardziej popiera francuską wizję autonomii, bo chce zadbać o swoje priorytety” – ocenił ekspert, ale zastrzegł równocześnie, że jego zdaniem „idei radykalnego wycofania się Amerykanów z Europy oprze się ostatecznie rzeczywistość”.
”Obrona europejska bez USA jest po prostu bardzo skomplikowaną koncepcją” – podsumował Simon. (PAP)
Anna Gwozdowska
ag/ bst/ lm/